Ktoś kiedyś powiedział, że szczęśliwym się bywa a nie jest. Czasem myślę, że tak samo jest z nami, matkami ciężko chorych dzieci. Bywamy nimi, na kilka miesięcy, czasem kilkanaście lat. A potem, pęknięte serce zakopują w głębokiej ziemi.
Bo wiesz, co każdego rodzica boli najbardziej. Cierpienie ich dziecka. I bezsilność.
Ale żaden ból, nie przebije śmierci.
Nie będę ci opowiadała o chorobie, bo bardzo dobrze ją znasz. Przebieg u każdego wygląda podobnie, a koniec jest zawsze taki sam. Oni, chorzy na mukowiscydozę, zawsze odchodzą za wcześnie, w bólu, nie pogodzeni ze swoim strasznym losem. A my rodzice, choć zdajemy sobie z tego sprawę, nie potrafimy tego zaakceptować. Bo jak pożegnać własne dziecko, gdy nie taka powinna być kolej rzeczy?
Kamil był naszym jedynym, wymarzonym, wyczekanym. Wcześniej o muko nie wiedzieliśmy nic, a zaraz po jego narodzinach, musieliśmy wiedzieć wszystko. Pamiętam diagnozę i bardzo trudną rozmowę z lekarzem. Jak z karabinu, prosto w serce padały słowa – degradacja płuc, choroby współistniejące, przeszczep jako jedyna szansa. Mąż płakał, ja milczałam, bo paniczny lęk, nie pozwalał wydusić z siebie słowa. Poradzimy sobie, może wydarzy się cud – wmawiałam sobie. Przekonywałam własne, natarczywe myśli i karmiłam je nadzieją.
Zrezygnowałam z pracy, żeby w pełni oddać się opieką nad Kamilem i oczywiście, że było ciężko. Z jednej pensji i kilku świadczeń z MOPSu, staraliśmy się jakoś wiązać koniec z końcem, robić wszystko, żeby niczego mu nie brakowało. Jesteś matką, to wiesz jak jest. Jak musi być, gdy nie ma innego wyjścia.
Lata leciały, a ja czułam, jak choroba wydziera mi go z objęć. Mimo leków, ciągłych pobytów w szpitalach. Modlitw, próśb i gróźb do samego Pana Boga.
– Pani Mario, bardzo nam przykro ale musimy już zabrać ciało syna.
Rozumiesz? Zabrać matce to, co dla niej najcenniejsze, największy skarb jaki dziewięć miesięcy nosiła pod sercem. A potem, przez kilkanaście lat, chroniła przed każdym złem, starała ulżyć w cierpieniu, licytowała się z kostuchą o każdy dzień.
Z pogrzebu pamiętam niewiele, za to powrót do domu bardzo dokładnie.
Bo to już nie był, ten sam dom.
Od ścian odbijał się wspomnieniem głos Kamila, w pokoju unosił jego zapach, na stole w kuchni stał jego ulubiony kubek. Ale jego już tam nie było. Czułam każdą cząstką duszy, że już nie wróci, już nie będę mogła go dotknąć ani popatrzeć rano, jak śpi. Miałam wrażenie, że przez tę przerażającą świadomość, bolały mnie nawet włosy i paznokcie. Rozumiesz, to taki ból, którego nic nie jest w stanie zagłuszyć. Nic nie zdoła go pokonać.
Nagle wszystko staje w miejscu. Tak jak jego serce. I moje zresztą też.
Ja nawet nie wiem, kiedy mąż się wyprowadził i nie mam o to żalu. Ciężko wytrzymać z kimś, kto sam siebie nie może znieść.
Całe swoje życie, byłam dla naszego dziecka. Zrezygnowałam dla niego ze wszystkiego i nie ma w tym, cienia pretensji. Raczej wdzięczność, że byłam, że mogłam przy nim być. Przyglądać się jak rośnie, jak marudzi, że kompot za kwaśny, jak podkrada cukierki z choinki, jak stawia pierwszy krok.
I ten ostatni.
Nie miałam żalu do losu. Przecież wiem, że tak jest urządzony ten cholerny świat, że ma swoje prawa, że dzieli na biednych i bogatych, szczęśliwych i samotnych, zdrowych i chorych.
I że w jednej chwili przestajesz być matką, bo do drzwi choć nie proszona, puka śmierć. I choć przyszła sama, odejdzie już z kimś.
Kimś kogo kochałeś tak bardzo, że nie chciałeś sobie wyobrażać, co będzie potem. Bo liczysz na to, że to “potem” nie nadejdzie, że pomyli adresy, zgubi klucze. I pozwoli ci nadal słyszeć – Mamusiu, dziękuję, że jesteś.
Na cmentarzu jestem kilka razy w tygodniu, czasem codziennie. Siedzę tam i mówię. Opowiadam mu, że tęsknię, że sobie nie radzę, że jeszcze tyle chciałam mi powiedzieć a nie zdążyłam. A potem wracam do pustego mieszkania i modlę, żeby odwiedził mnie we śnie, pocieszył, zapewnił, że kiedyś jeszcze się spotkamy.
Minęły trzy długie lata. Nie poszłam nigdzie po pomoc, choć może powinnam. Ostatnio odważyłam się napisać o tym co czuję, na forum, dla rodziców takich jak ja. Okazało się, że nie jestem z tym sama, że są tacy, którzy dokładnie wiedzą z czym się zmagam, jak bardzo cierpię. Czy przyniosło mi to ulgę? Nie wiem, bo przecież tego bólu nie zagłuszy nic, już się go nie pozbędę. Ktoś mi napisał, żebym się nawet nie starała tego robić, bo jedyne co mogę, to nauczyć się z nim żyć.
Że tak naprawdę, nie przestałam być mamą, bo on gdzieś tam przecież jest, może nawet czeka. Bo w końcu wszyscy spotkamy się w tym samym miejscu.
Pamiętam każdy jego gest, głos i spojrzenie. Co lubił a czego nie znosił.
Jutro Sylwester.
Kamil uwielbiał patrzeć na kolorowe fajerwerki. Dlatego wyjdę o północy z domu, podniosę wysoko głowę i będę wraz z moim synem, podziwiać piękny spektakl na niebie.
I z całych sił wierzyć, że choć ten jeden raz w roku, znowu patrzymy w tym samym kierunku. Na moment, znowu będziemy razem.
” Śpij Syneczku, zamknij oczka, do stajenki przyszła nocka… Pierwszej gwiazdy już na niebie blask, w kolędowy czas…
Śpij Syneczku, czuwa świat, rozświetlone okna chat… Kołysankę śpiewa matka, w kolędowy czas…”
Anika Zadylak
Dlatego, z tego miejsca, bardzo dziękuję wszystkim bohaterom moich reportaży oraz czytelnikom, bo bez Was, nie byłoby mnie.
Drużynie Oddechu Życia, dziękuję za to, że mogę być jej częścią.
I cokolwiek to znaczy, życzę wam szczęśliwszego Nowego Roku. I drugiego człowieka obok, bo to w tym niełatwym życiu, czasem najważniejsze.
Wasza Anika.
Tulę wszystkie osierocone matki. Ja też myślałam, że “potem” nigdy nie nadejdzie, że będziemy żyć wiecznie. Pragnęłam, aby przyszła w snach. Przyszła…. już nie chcę więcej, bolało, bardziej niż zwykle, długo… Nie wiem, czy po kolejnym snie dałabym radę.