Najbardziej w życiu bałam się tego, co okazało się najpiękniejsze. Bałam się, że zostanę matką

0

Najbardziej w życiu bałam się tego co okazało się najpiękniejsze. Bałam się, że zostanę matką.

I dalej się boję. Mimo tego, że moje dzieci są już dorosłe. Jedno mieszka już od ponad dwóch lat daleko od domu. Żyje po swojemu. I choć ciężko przełknąć niektóre jej decyzję, staram się zrozumieć. Bo to też część macierzyństwa, z którego nie jestem dumna. Bo zawaliłam. Zresztą nie raz. I nie jest z tym łatwo żyć, tym bardziej że ciągła presja tych którzy wiedzą najmniej. Ale mówią najgłośniej. A wystarczyłoby zapytać. Albo się zastanowić i przemilczeć. Bo choć już wytarte, ale prawdziwe powiedzenie o tym, że zanim ocenisz spójrz sobie w oczy. I jeśli nie chodziłeś w cudzych butach, to nie wypowiadaj się o komforcie ich noszenia. Zwłaszcza przez całe życie.
Czasem cholernie ciężkie do wytłumaczenia.
A macierzyństwo to ciągła lekcja. Nieustającą próba, lata praktyki i porażki mimo to. Te najgorsze. Bo czy jest coś straszniejszego od tego, gdy zawodzisz własne dziecko? Nie. Ważne jest tylko to, żeby się naprawić, bo odzyskać raz stracone zaufanie jest trudno. Zwłaszcza u kogoś, kogo 9 miesięcy nosiło się pod sercem. I raz słyszysz euforycznie, wręcz wyśpiewane kocham cię mamciu a raz, że jesteś najgorsza, że cię nienawidzi. I to co jest niezmienne, stałe jak najtwardszy fundament, to miłość. Bezwarunkowa. I największa. Miłość mamy, która kocha mimo wszystko i za wszystko.
Czy zastanawiam się nad tym, jak wyglądałoby moje życie gdybym nią nie była. Nie, bo pewnie po prostu inaczej. Wolę patrzeć w błękitne jak moje oczy mojego syna, spoglądać jak córka identycznie jak ja poprawia włosy. I myśleć, że dzięki nim nigdy nie czułam się sama. I nigdy już sama nie będę. Mimo burz i tych cholernych sztormów, które targają naszym statkiem po wzburzonych ciągle wodach. Bo wcale nie jest jak na tych reklamach pampersa. Różowo błękitno, słodko i gładko. A gdy przychodzi choroba, nagle wszystko co sobie układałaś w głowie pryska. Przychodzi nieplanowana rozterka, nieoczekiwany ból. I strach, który czasem posyła na złe ścieżki. I gdy siadasz w końcu zupełnie sama, pośrodku totalnego bałaganu z minusem na koncie i myślisz, co dalej. Co jeszcze. I czy to jeszcze w ogóle da się jeszcze znieść. To w sercu masz jedno. Że nią jesteś, że nie możesz zawieść a nawet jeśli, to tylko na chwilę. Bo też jesteś tylko człowiekiem.

No właśnie. Choć czasem się czujesz jakbyś nim nie była. Bo to prawda, że człowiek człowiekowi największą krzywdę może wyrządzić. Zwłaszcza gadaniem. Nie do końca sprawdzonymi informacjami, przekazywanymi z ust do ust, w coraz to nowszej, bogatszej formie. Z prawdą mającą niewiele wspólnego. A łatwo nie jest, co ja ci powiem człowieku, który mówisz o mnie choć nigdy ze mną nie rozmawiałeś. Upijam się czasem, żeby nie zwariować choć wiem, że nie tędy droga. Nie mam sił podnieść się z łóżka, nie robię obiadu, nie sprzątam i zawalam sprawy. I nic nie mam na swoje usprawiedliwienie. Oprócz tego, że zwyczajnie czasem nie daję rady. Bo nie mam życia jak z bajki, a jeśli już, to raczej ze smutnymi zakończeniami. Nikt w naszym świecie nie żyje długo i szczęśliwie.

Krzyczę, gdy mogę chwilę być sama albo płaczę w kościele, do którego od lat nie chodzę. Bo pokłóciłam się z Panem Bogiem już bardzo dawno temu i myślę, że do tego też miałam prawo. Ale paradoksalnie tylko tam, potrafię się szczerze rozpłakać. I szczerze żałować. I z całych sił dziękować za to, co dostałam. Za dar macierzyństwa, dzięki któremu, łatwiej i w ogóle zdarza mi się wierzyć w cuda.

Dziś sama z siebie się czasem śmieje, z tych słów, że nie będę tak wychowywać swoich dzieci, podchodzić do nich jak moi rodzice do mnie. A przecież to dzięki nim właśnie, jestem takim człowiekiem. Twardo mimo wszystko stoję na nogach, choć uparcie z głową w chmurach. Na przekór losowi, który rzuca piaskiem w oczy. I dziś, z dumą patrzę na moją zdolną, piękną i niesamowicie mądrą córkę. Jak świetnie sobie radzi, pracuję, uczy się, choć życie dało jej w kość już na starcie. I syna, który nie boi się już chyba niczego. Bo w lipcu, gdy wszystko wokół kazało nam się ze sobą żegnać, on wrócił. Jak Feniks z popiołów, mówiąc mi po kilku dniach nieobecności – Cześć mamuś, już jestem.
Myślę, o momentach. Tych najważniejszych. Tych, kiedy dowiaduje się, że pod moim sercem bije drugie. Gdy pierwszy raz słyszę ich krzyk. Widzę pierwszy krok i słyszę pierwsze słowo. Jestem, gdy podejmują ważne decyzje, gdy się potykają i gdy cierpią, przez pierwsze miłości. Cieszę się z sukcesów, staram motywować po porażkach. Sama kilka zaliczam i słyszę, miałaś prawo mamo, najważniejsze, że już rozumiesz. Najważniejsze, że jesteś.
I myślę, o nocach spędzonych przy szpitalnym łóżku, o cichych modlitwach i głośnych przekleństwach, gdy kłody pod nogi. O ucieczkach i powrotach do domu, gdzie zawsze ktoś na mnie czeka. O słowach, rzucanych kamieniami w moje plecy, tych które oceniają choć nie zdają sobie sprawy. I zaczynam rozumieć, że to wszystko, to nic. Bo jest ktoś kto potrzebuje mnie jak powietrza. I, że tylko to się liczy. Bo tylko to nadaje sens, bo tylko to pcha do przodu.
Macierzyństwo to nieustająca droga, przez lata wyrzeczeń i nieopisanych radości. To łzy rozstania, gdy któreś wyfruwa z gniazda. I uśmiech, ten najszczerszy, gdy znów możesz je przytulić. I na moment zapomnieć o tym, że ciężko. Że nie zawsze sprawiedliwie, nie zawsze po naszej myśli. To jak wspinaczka na największy ze szczytów, gdzie widok zapiera dech w piersi. To poczucie spełnienia najskrytszych marzeń. I nieustająca podróż we wspólną przyszłość. To kłótnie, rozbite talerze i potłuczone serce. To wspólne śniadanie i zwykłe choć trudne rozmowy po zachód słońca. I sygnał karetki, gdy świta. I obietnicę. Zawsze będę o krok za tobą. Zawsze będę trzymać cię za rękę.
I raz na jakiś czas zostawiasz to wszystko.

Zamykasz drzwi na klucz i cichutko się wymyślasz.
Siadasz na ławkę w pobliskim parku. Widzisz wspomnienia o tym, jak rosły na twoich ramionach, jak raniły za szybko wypowiedzianymi zdaniami. Patrzysz w niebo i zaciągasz duży łyk świeżego powietrza. Rozglądasz się wokół i widzisz, jak kwitną kwiaty i krzewy a drzewa, zaczynają się zielenić.
Pierwszy ciepły promień słońca, przyjemnie głaszczę ci twarz.
I myślisz, że to kolejna wiosna.
Kolejna piękna wiosna, kiedy na szczęście jesteś mamą.

Anika Zadylak

 

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.