Syn.
Czasem staram się kaszleć ciszej niż zwykle albo zamykam się w łazience i puszczam głośno wodę. Żeby nie słyszała, żeby spała choć kilka godzin spokojnie, żeby nie widzieć tego przejmującego strachu w jej oczach. I gdy pyta czy wszystko w porządku, kłamie, że jest ok, że tylko chwilowo mnie przydusiło. Ale wiem, że ona też już wie, że znowu przyszło zaostrzenie, że zaraz mnie zabiorą, że znowu zostanie sama.
Wychodzę z pokoju i słyszę jak mówi, jak tłumaczy lekarzowi, że nie mogę dłużej czekać, że saturacja mocno spadła, że przestałem jeść. Słyszę złość w jej głosie, pretensje, żal, że znowu się ją gdzieś odsyła i zbywa słowami – Wszystkie izolatki są zajęte, musicie być cierpliwi, musicie czekać. Odkłada telefon, orientuję się że na nią patrzę. Przykleja do twarzy znajomy uśmiech, mruga do mnie okiem i zapewnia, że nad wszystkim panuje, żebym się nie martwił, wszystko załatwi.
Potem otwiera drzwi od szafy, pod pretekstem szukania kurtki bo zrobiło się chłodno i słyszę jak ciężko oddycha. Zagryza pięści, żeby nie szlochać. Płacze w środku tej pieprzonej szafy, w sobie, żeby mnie uchronić, żeby nie pokazać, że się boi, że jest bezradna.
Wstaję wcześnie rano, widzę jej bladą twarz, znowu źle spała, koszmary i mój kaszel. W środku nocy padł mi koncentrator tlenu, musiała podłączyć kolejny, siedzieć ze mną póki mój stan się choć trochę nie unormuje. Cały czas się wtedy uśmiecha, opowiada mi zabawne historie z dzieciństwa, trzyma za moją rękę i jakby się dziwi, że jeszcze jest tak bardzo ciepła. Widzę, że jej oczy i ciało są tu ale myśli tam, po drugiej stronie strachu.
I mimo tego, że jest tak potwornie zmęczona, robi mi śniadanie, pyta co bym zjadł na obiad, krząta się i miota, bo przyszedł duży rachunek za prąd a ona przecież jest sama, dwoi się i troi, żebym wszystko miał, żeby komornik nie pukał do drzwi, żeby wierzyciele nie nękali telefonami.
Cały czas nie mogę się nadziwić skąd w tym coraz bardziej wątłym ciele tyle mocy. Skąd tyle wiary, tyle samozaparcia.
Rozmawiamy coraz częściej o przeszczepie płuc, jestem przecież w trakcie kwalifikacji, temat wraca chciany czy nie. Pyta mnie o różne rzeczy. A ja się zastanawiam jak jej powiedzieć. Jak powiedzieć matce, która poświęciła ci całe swoje życie, która nie układa sobie swojego bo to ja jestem jej całym światem, która wszystko co robi, wszystko o czym myśli dotyczy mnie.
Jak jej powiedzieć, że nie boję się bólu fizycznego, nie boję się kilkunastogodzinnej operacji, nie myślę, kim będzie dawca, nie zastanawiam co będzie dalej, bo nikt mi nie może zagwarantować, że w ogóle będzie jakieś dalej.
Milczę o tym, że nie odstępuje mnie jedna uporczywa myśl. Że gdy już zadzwonią, że mają płuca, że gdy już tam dotrzemy, gdy będziesz mnie odprowadzała pod sale operacyjną, że usłyszę twoje najukochańsze – Kocham cię synek i poczuje jak głaszczesz moją głowę.
Milczę o tym, że panicznie się boje tego, że to będzie ostatni raz jak widzę twoje piękne, zatroskane, błękitne oczy mamo.
Matka.
Słyszę jak ciągnie do kuchni aparaturę z tlenem, zrywam się żeby pomóc ale jego sine usta zapewniają mnie, że sam sobie poradzi, że sam zrobi sobie coś do jedzenia, żebym nie przesadzała, że bywało przecież gorzej. Bywało, bo nie miał nawet siły wstać, że nawet do łazienki trzeba go zaprowadzić. Pomóc się ubrać i robić przerwy, bo nawet najmniejszy ruch sprawiał, że nie mógł oddychać, nie mógł się podnieść.
Widzę jak się stara ukryć, że znowu nie ma apetytu, jak kombinuję żeby zjeść cokolwiek, choć trudność sprawia mu każdy kęs, że po każdym przełknięciu kanapki, zalewa się potem, trzęsą mu się ręce, szklą oczy.
Skąd w tym wychudzonym ciele tyle zaparcia, skąd tyle zawzięcia, jakim cudem on dźwiga te cholerną chorobę?
Patrzę choć udaje, że nie widzę, jak wyłuskuje z opakowań tabletki. Jedną, piąta, piętnastą. Jak ściska je w chudej garści i połyka jedną po drugiej, krztusi się i stara nie zwymiotować.
Odbiera telefon i mówi, że nie da rady przyjść na spotkanie, że nie chce psuć znajomym wieczoru swoją niedyspozycją. Przeprasza, że znowu zawalił a ja myślę cicho, że przecież to nie jego wina, że to nie on zawalił tylko los, który obdarował go śmiertelną chorobą. Wchodzi do kuchni, przytula do moich pleców i cicho przekazuje mi informacje o śmierci kolejnego ze szpitalnych kolegów. Na moment jakby zatrzymuje mi się serce, czuję, że jego też jakby wolniej bije, przez krótki moment. Przez ten ułamek sekundy, gdzie straszna informacja nas przytłacza i przywołuje złe myśli – Czy mój syn będzie kolejny? Kto i komu przekaże wieść o tym, że tym razem to on zasnął i już się nie obudzi .
W nocy czuwam.
Nie spałam normalnie od wielu lat. Ciągle mimowolnie nasłuchuje, czy respirator chodzi, czy słyszę jego oddech, czy mnie po coś nie woła. Wstaję często i opieram się o ścianę przy jego pokoju, żeby go nie wystraszyć, żeby sprawdzić, czy wszystko działa, że się nie dusi.
Nasłuchuje czy jego płuca nie bulgoczą, czy nie nadchodzi krwioplucie. Sprawdzam czy mam pod ręką wszystko, żeby w razie czego móc kolejny raz uratować jego życie, zanim nadjedzie pogotowie.
Wracam do łóżka, zamykam oczy.
Widzę szpitalną salę, słyszę położną jak mówi, już jest, ma pani pięknego synka.
I zaraz potem panika, czuję jak wyrywają mi go z objęć jak lekarz krzyczy, że mój mały synek nie oddycha, żeby jak najszybciej zabrać go do inkubatora, sprowadzić specjalistę.
Leżę na tym łóżku, pielęgniarka jak mantrę powtarza, niech pani nie płacze, wszystko się ułoży .
A potem kilka tygodni później, jak w tej piosence. Że wyrok zapisany w lekarza oczach szklanych. I słowa – Niech się pani nie stara go wychowywać, zamartwiać o szkoły. Niech go pani kocha jak najbardziej, bo nie wiem ile macie czasu.
Wracam z przeszłości, otwieram oczy, zaczyna świtać. Słyszę, że wstaje włącza inhalator, zaczyna drenaż.
Siadam na twoim łóżku i pytam czy coś ci podać, w czymś pomóc.
Uśmiechasz się lekko i mówisz, żebym się jeszcze położyła, żebym jeszcze pospała, że potem obejrzymy coś razem, posiedzimy, zamówimy pizzę.
Najbardziej milczę o tym jak boję się panicznie, że gdy zabiorą cię na salę operacyjną, to będzie ostatni raz gdy będę mogła zajrzeć w twoje dzielne, mądre i niesamowicie niebieskie oczy mój synku.
Jemy kolację. W tle słychać wiadomości – Kolejny udany przeszczep w klinice w Zabrzu. U pacjenta z mukowiscydozą udało się przeszczepić płuca, pacjent ma się dobrze.
Podnosisz głowę i mówisz :
– Ja nie odejdę mamo.
Bo mam nadzieję.
A to ona przecież umiera ostatnia.
Syn – Patryk Wiórek
Matka – Anika Zadylak