Kobiety, dzięki którym jestem człowiekiem

0

Rodzice mówili mi o tym tylko czasem. Może się bali, że sobie pomyślę, że byłam niechciana. A to nie tak. Lekarz wtedy powiedział mamie, że albo ona, albo ja. Tata mi się kiedyś przyznał, że był moment, że się zastanawiał, mieli już wtedy syna, gdy na świat miałam przyjść ja. Loteria. Jedna z najgorszych. Wybór między życiem a śmiercią. Wybór z jakim okazało się potem ja, mierzyłam się nie raz. Ale mama była typową kobietą. Silną, wierzącą zwłaszcza w cuda i taką, która słucha swojego serca i intuicji. Taką, która wiedziała, żeby w tym czasie tak zwany rozum schować do kieszeni. I kilka miesięcy później, 28 stycznia, gdy za oknem szalała zima stulecia, gdy ojciec stał zakopany w gigantycznych zaspach, w ciszy i spokoju na świat przyszła dziewczynka, która napisze Wam o kobietach. Tych, które wpłynęły na jej życie tak bardzo, że dziś, jest dumną córką, matką, przyjaciółką i człowiekiem, który potrafi spojrzeć sobie w twarz, gdy stoi co rano przed lustrem.

 

Babcia Marianna. I babcia Helena. Ogień i woda. Dwa różne światy. Do Helenki ciągnęło wszystkich, do Marianny nie licznych. Babci Marysi to się tak naprawdę wszyscy bali. Nawet dziadek. Wtedy jak byłam dzieciakiem na corocznych wakacjach czy zjazdach rodzinnych na Kaszubach, to mnie to nawet bawiło. Może dlatego, że ja nie odczuwałam lęku. Bo mnie traktowała trochę inaczej. Śmiałam się, że była czarownicą, bo skąd już wtedy wiedziała, że to moje życie łatwe nie będzie.  – Pojawiłaś się tu po coś, koty za tobą chodzą, nawet te dzikie. Ale ty sobie poradzisz. Wystarczy Ci w te twoje niebieskie oczyska spojrzeć.

U drugiej babci było miło, cukierkowo i bajkowo. Dużo troski, gotowania, czytania przeróżnych baśni i nacisk na to, żeby jednak w nie wierzyć. – To też Ci kiedyś w życiu pomoże dziecko. Jak już nie będziesz miała gdzie uciec, do kogo iść, skryj się tam.

Mam po pierwszej babci silny i twardy charakter. A po drugiej umiejętność gotowania i godzenia zwaśnionych ludzi. Pokorę i wolę życia. I cięte riposty, z których słynę.

 

Pani Ania. Serce jej syna zgasło zbyt szybko, jak wszystkie te młode istnienia, które zabiera mukowiscydoza. Mimo tego co przeszła, co tęsknota robi z Nią każdego dnia, jest największą podporą. Zawsze mogę do niej zadzwonić, zawsze wiem, że mnie wysłucha, że mądrze doradzi. Jak wtedy, gdy poznałam mojego męża a cały świat był przeciwko nam. To ona powtarzała jak mantrę, gdy płakałam – Słuchaj swojego serca dziecko. To nie cały świat będzie z nim żył tylko Ty.

 

I żyliśmy. Najszczęśliwsi na świecie. I gdy mi przyszło pochować najbliższego człowieka, powiedziała – Nie będzie tam sam, nie bój się, mój Sebuś na pewno po niego wyszedł.

Jest ciepła, mądra i niesamowicie dobra. Zawsze wie co mi powiedzieć, zawsze wie, kiedy ze mną milczeć. Czasem sobie myślę, bo ona pewnie tego nie wie, że jest dla mnie jak mama, której ja już ładnych parę lat nie mam.

Pamiętam, miałam wtedy naprawdę trudny czas. Rozmawiałyśmy kilka godzin, słuchała mojego łkania, moich pretensji do życia, żalu do losu. Nie przerywała. Na końcu usłyszałam tylko – A teraz wytrzyj buzię, wysmarkaj nos, popraw koronę i bierz się za życie. Ja tu jestem zawsze, gdy zwątpisz. Zawsze, gdy tego potrzebujesz.

Chce dziś powiedzieć Anno, że Ci dziękuję. Bo to też dzięki Tobie nadal się uśmiecham. I nie przestaję wierzyć.

 

Przeglądam rodzinne zdjęcia. Na nich moja córka. Ile ten dzieciak przeszedł. Od najmłodszych lat. Choroba brata, strata ukochanego taty i demony, które latami nie pozwalały jej spokojnie spać. Bo była dzieckiem, które zbyt szybko musiało stać się dorosłym. A ja nie zawsze zdawałam egzamin jako mama. Rozłąki i powroty. Uśmiech przez łzy i wciąż zaciśnięte do walki kruche, piękne dłonie. I słowa – Wałcz o siebie mamuś. Potem dźwigaj resztę. Bo to Ty jesteś najważniejsza. Długo mi zajęło, żeby to zrozumieć. Ciągle byłam dla kogoś, siebie odłożyłam na bok tak bardzo, że aż zapomniałam, że jestem. Że jeśli mnie zabraknie, wszystko inne runie.

Rosła jak młody Bóg w moich ramionach, jak śpiewała Beata Kozidrak by potem rozwinąć w końcu swoje skrzydła i wyfrunąć z domu, by w końcu zacząć żyć po swojemu. A dziś? A dziś patrzę z dumą na jak obrazy, które wiszą na ścianach w moim domu.  Bo ona je namalowała. Słucham o jej sukcesach, o spełnionych już marzeniach i realnych planach na przyszłość. Widzę cudną, dojrzałą kobietę, taką, która wie czego chce, która konsekwentnie dąży do wyznaczonych celów. I myślę sobie, że obie odwaliłyśmy kawał dobrej roboty. I, że nadal to ona jest moim światem a ja jej domem. Bo mam córkę jaką każdy chciałby mieć. Dziewczynę, z której śmiało można brać tylko dobry przykład.

 

Moja mama. Nad wyraz mądra kobieta. Swoje od życia po tyłku dostała, od najmłodszych lat. Może dlatego jakiś czas ciężko nam się było porozumieć. Potem, gdy sama zostałam rodzicem, inaczej patrzyłam na wtedy bolesne dla mnie decyzję. Inaczej odbieram niektóre jej słowa. Wtedy niesprawiedliwe, dziś wiem, że w pełni zasłużone. Że wszystko co robiła, robiła z myślą o mnie. Żeby potem było mi lżej zrozumieć, czym miłość nie jest. I jakiego życia nie chcę. Pewnie to dlatego, łatwiej mi teraz zrywać toksyczne znajomości i stawiać na siebie. Nauczyła mnie jak nie szastać uczuciami, nie oddawać serca byle komu, nie przed każdym otwierać duszę. Że lepiej na moment wyjść i ochłonąć, niż wypowiedzieć zdania, których się potem żałuję. I kilka lat przed jej odejściem, wiedziałam już, że bardzo mnie kochała. Że może czasem nie umiała tego okazać, ale skoczyłaby za mną w ogień. Jeśli karciła to tak, żebym wyciągnęła wnioski i nie powielała błędów. I była ze mnie dumna. Ostatni czas powtarzała to bardzo często. Chwaliła moimi reportażami, miała je wydrukowane i poskładane w szufladzie komody. Znalazłam je rok po jej śmierci i pomyślałam wtedy pierwszy raz, że gdyby nie ona, nie byłabym dziś takim człowiekiem jakim jestem.

 

Moje przyjaciółki. Mam to szczęście w tym całym moim raczej nieszczęściu, że spotykam na swojej drodze dobrych ludzi. Zwłaszcza kobiety, które są drogowskazami i latarniami, gdy zbyt ciemna i długa noc.

Aśka, to przyjaciółka na deszcz i słońce. Potrafi wszystko zostawić i pojawić się nagle w moim drzwiach, choć już od lat mieszka setki kilometrów stąd. To ona była wtedy rano, gdy odszedł Łukasz. I ona krzyczała mi do słuchawki – Maleńka jesteś wielka – gdy Onet pierwszy raz opublikował na głównej mój artykuł. Potrafi pocieszyć, ale też przywalić tak, że zbieram się w ciągu sekundy.

Magda, to taki mały skarb. Nawet gdy się nie uśmiecha to ta jej jasna aura, potrafi przegonić nawet te najcięższe, ołowiane chmury. Kocha las, pola i łąki tak jak ja dlatego wie, jakiej terapii trzeba mi najbardziej. Gdy siedzimy wieczorem w totalnie zabłoconych butach, usiłując rozpalić ognisko, zawsze pyta – Dobra, to czym jutro zaskoczymy świat?

Jadzia. Ta kobita to jest żywioł nie do okiełznania. Nie raz jej mówię, bój się Boga , gdzie to być takim pięknym i mądrym jednocześnie. I choć sama łatwo nie ma, oddałaby ostatnią kromkę chleba. I przez kolano przełoży jak trzeba coś szczerze powiedzieć. Bo na tym przyjaźń polega.

No i Dorotka, jeszcze tak młoda, a w kość swoje dostała. I pewnie jeszcze dostanie. Ale gdy ciągnie mnie do złego i dzwonię to słyszę w słuchawce – Weź sobie dobre buty, bo jedyne co mogę zrobić to zabrać cię na działkę. Posadzisz kilka drzew, zmęczysz się to potem już będzie Ci się chciało tylko do domu wracać a nie szukać guza w ciemnych uliczkach.

Jeszcze Gaba. Nie widziałyśmy się na żywo nigdy, poznałyśmy w internetach, napisała piękny komentarz pod jednym z moich artykułów. I przeniosłyśmy się na tzw priv i tak już ze dwa lata jest w moim życiu. Ona, jej gołąb, stadko innych zwierzaków i cudne serce. Słowa, które podnosiły mnie z podłogi. Żarty, które ocierały łzy. I ramiona, do których zawsze mogę wrócić.

Ula. Ukochana aptekarka. Ta baba potrafi cudem wytrząsnąć leki, których potrzebuje młody. I cierpliwie wysłuchać moich smsowych żali. A gdy odszedł mój mąż, całą ekipą wyszli zza aptecznej lady i długo mnie przytulali. Ona i jej wspaniała mama.

Edyta. Moja druga para trampek, co pranie zrobi i nakarmi swoimi wspaniałościami. I przypomni, że żaden facet nie ma takich, jak jak ja.

Magda i Celina. Z pierwszą spędziłam cudowne dzieciństwo. Druga, mimo straty swojego dziecka, wyciągała mnie z najgorszych dołów. Obie witają mnie ze łzami i ogromną radością, gdy wracam w rodzinne strony.

Ewa, moja terapeutka. Jest już po drugiej stronie lustra ale to dzięki niej, ja ciągle jestem po tej. Uratowała mi życie i dziś to ja, mogę innym przekazywać, jej słowa, które unoszą na powierzchnie.

No i Joanna. Jej siła jest ze mną zawsze. Nawet gdy milczymy, bo obie mamy dynamiczne życie. To wiem, że cokolwiek by się nie działo, będzie chociażby po drugiej stronie słuchawki. Ewa i Katarzyna. Gdyby swego czasu we mnie nie uwierzyły, dziś może nie pisałabym tego tekstu, bo to od nich usłyszałam – Pisz! Kurwa nikt nie robi tego bardziej przejmująco niż Ty. No i dzięki Ewie już nie mówią na mnie “przecinek”.  A dzięki Kaśce wiem, że jestem po prostu dobra w tym co robię.

 

28 stycznia 79 roku w zimę stulecia, pewna kobieta urodziła dziewczynkę.

Dziewczynkę, której mogło nie być. Dziewczynkę, która mimo przeszkód, burz i sztormów, wciąż steruje statkiem zwanym życiem.

Która jest wdzięczna innym kobietą za to, że ją ukształtowały.

– Bądź dumna, że jesteś jedną z nas – mówiła moja babcia.

Jestem.

Wszystkiego tak pięknego jak Wy moje najważniejsze w życiu panie. 

Wdzięczna Anika 

 

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.