– Karolinka często stała w tym oknie. Patrzyła w dal, jakby widziała tam coś czego ja nie dostrzegałam. Patrzyła z dziwną tęsknotą. Taką, która we mnie wzbudzała niepokój. Nie rozumiałam, gdy powtarzała wtedy cicho, że gdzieś tam nie ma już nic. Tylko ulga. Kiedy ksiądz podczas mszy żałobnej mówił o tym jaka była wrażliwa, życzliwa, nagle jeden kolega z klasy mojej córki zaczął głośno płakać. A potem mówić w stronę nauczycieli, mnie i mojego męża, w stronę szkolnej psycholog – Nikt jej nie słyszał, a ona krzyczała, pociętymi rękami błagała o pomoc. Tym jak gasła, jak było jej coraz mniej. Ja też jej nie pomogłem. Nie pomogłem, bo sam myślę już tylko o tym, żeby położyć się obok. Bo mnie ani innych też nikt nie słyszy.
Dane z 2023 roku pokazują niechlubny rekord. Łącznie zanotowano 2031 prób samobójczych dzieci i młodzieży, z czego 150 zakończyło się zgonem. W 2022 r. prób samobójczych wśród dzieci i młodzieży zanotowano około 800. To wzrost o ponad 150 proc.
Marta. 13 lat. Cztery próby samobójcze.
Dawid. 16 lat. Bruzda wisielcza na szyi i pocięte do granic możliwości ręce i nogi.
Angelika. 14 lat. Piąty raz w szpitalu psychiatrycznym dla dzieci i młodzieży. Zespół stanów lękowych, depresja i zaburzenia odżywiania.
Kacper. 11 lat. Pytany o przyszłość, o to co chciałby kiedyś robić odpowiada, że jedyne czego chce to umrzeć.
Miejsc takich jak szpital psychiatryczny dla dzieci i młodzieży w Łańcucie jest mało. Za mało. Mówią o tym przerażające statystyki, w których każda liczba oznacza ludzkie życie. Młode, zagubione, zrezygnowane. Każda liczba, to inna historia młodego istnienia, które przechodzi piekło depresji, stanów lękowych, prób samobójczych, zaburzeń odżywiania, okaleczeń. I błędnych diagnoz. Faszerowanych tonami neuroleptyków, benzodiazepinami, opiatami.
– Często te dzieciaki trzeba najpierw odtruć. Potem diagnozować od nowa. Dobierać leki, terapie, szukać odpowiednich psychologów. Wszystko trzeba czasem zaczynać jakby od nowa, bo trafiają tu dzieciaki w opłakanym stanie. Często po kilku próbach już za sobą, z poranionym ciałem, z pęknięta na milion kawałków duszą gdzie każdy boli z osobna.
Sama doskonale wiem ile znaczy szybka, poprawna diagnostyka i opieka psychiatryczna. Wiem, bo zaniedbania z przeszłości, nie dają mi spokoju do dziś. Sama ciągle tułam się po poradniach zdrowia psychicznego, starając się wrócić na swoje tory. Znam wiele wykształconych, dorosłych już ludzi, którzy przez brak fachowej opieki medycznej, do dziś przerzucają traumy na swoje dzieci. Błędne koło. A pomocy coraz mniej.
Moja córka miała 12 lat kiedy pierwszy raz trafiła do takiego szpitala. I wtedy już był ogromny problem z terminami przyjęcia. A wcześniej przez trzy lata jeździłam prywatnie i błagałam psychiatrów, żeby jej pomogli.
Dziś Klaudia ma 22 lata, a ja mam wrażenie, że czas stanął w miejscu. Bo to samo co słyszałam dziesięć lat temu, słyszę nadal. Brak funduszy, zainteresowania się problemem na coraz większą skalę, ze strony rządu, brak kadr. Liczby wyspecjalizowanych w tym kierunku ludzi, co do rosnącej w zastraszającym tempie listy pacjentów.
Pani Maria opowiada mi, jak to wyglądało u nich. Z przerażeniem słucham o bezradności rodziców, o odsyłaniu z kwitkiem, o terminach wizyt z kosmiczną datą przyjęcia. A w tych chorobach to czas, gra największą rolę. Dzieciak z tak głęboką depresją, okaleczony, z nawracającymi myślami rezygnującymi jest jak zapalnik. Wystarczy iskra, chwilą, w której ktoś znowu nie zauważy. Nie zareaguje. Nie dopilnuję. I jest już za późno na wszystko.
– Karolina była wrażliwa. Od małego taka była. Kochała zwierzęta, nie umiała przejść obojętnie, gdy ktoś płakał. Miała ogromne serce i coś to serce złamało, po drodze jak krótkiego życia. Problemy zaczęły się w pierwszej klasie gimnazjum. Ona była zawsze trochę wycofana, taka cicha. Nas ta cisza, ta skromność cieszyła a okazało się, że już wtedy powinna zwrócić uwagę, powinna nas martwić. Nie chcę się tłumaczyć, bo przecież pani zna życie. Mąż pracował sporo, po godzinach też. Ja wracałam późno i w te kilka godzin jakie zostały z dnia, musiałam być matką, żoną, kucharką, praczką. Ale to nie moja wina prawda? To, że Karolcia. Że ona poszła tam, za to okno, przy którym tak ciągle stała.
Milczę, bo nie wiem jak się zachować. Też jestem matką, też mam sobie wiele za złe. I też czasem tak jak pani Maria myślę, że to moja wina . Tylko moje dzieci żyją, a na tę zrozpaczoną matkę patrzy już tylko przewiązane czarną wstążką zdjęcie, wyjątkowo pięknej dziewczynki.
– Przestała jeść. Obsesyjnie liczyła kalorie, ciągle ważyła jedzenie, szukała czegoś w internecie. A zaraz potem opychała się słodyczami, jadła ogromne posiłki. I znikała w łazience. Już po pogrzebie, gdy odważyłam się zaglądnąć do jej laptopa, znalazłam to forum. One, to znaczy te dzieciaki pisały tam o takich rzeczach. Radzili sobie jak wymiotować, żeby nie było słychać nawet jeśli ktoś jest za drzwiami toalety. Przy bulimii. Jak chować jedzenie i udawać, że się zjadło. Przy anoreksji. Gdzie się ciąć żyletką, żeby nie było widać. I jak bardzo to pomaga. Zabić ten ból, którego się nie rozumie, ten w środku, ten nie do zniesienia i zastąpić go tym fizycznym. To co one tam opowiadały, wymieniały nazwy leków psychiatrycznych, radziły sobie co z czym pomaga bardziej. Pisały o samotności, o tym, że ich psychiatra przepisuje im co popadnie, przez co czują się jeszcze gorzej, że wizyta trwa kilka minut, że nawet nie zdążą zaufać. Bo trzeba zaufać obcemu żeby mu odpowiedzieć, co ich wyżera od środka. Że się tego boją, że nie umieją z tym walczyć. Że marzą o śmierci. Tam był taki chłopak, miał nick Pawełek 10. Potem się zorientowałam, że to od jego wieku. Widziałam zdjęcia poranionego, dziecięcego ciała i podpis – Mój psychiatra tego nie widział, bo nawet nie zapytał, nie zainteresował się czemu latem siedziałem w długich rękawach, w za dużej, czarnej bluzie. A potem te wpisy pożegnania dla Pawełka. Bo ostatni raz kiedy to robił, wbił żyletkę zbyt głęboko.
W przerwie dzwonię do pierwszego lepszego ośrodka dla tak chorych dzieciaków. Potem do kilku poradni. I wszędzie słyszę to samo. Za rok, za 8 miesięcy. Ewentualnie, jeśli to już aż tak pilne, to może być za trzy tygodnie ale łóżko na korytarzu, bo sale przepełnione. Zastanawiam się co oznacza – aż tak pilne. Ja pierdole, bo już nie umiem inaczej. A czy kilkunastoletnie życie, które gaśnie nie jest pilne?
– Nie spała. Tygodniami. Była jak zombie, krzyczała, przez omamy. A potem na odwrót zasypiała, robiła pod siebie, nie myła się i nie zmieniała ubrań. Godzinami patrzyła w jeden punkt. Psychiatrzy przepisywali coraz to nowsze leki. Na prędce, bo za drzwiami dziesiątki takich jak my. Jak ja i moja Karolinka, która od trzech miesięcy jest już tam, gdzie tylko ulga.
W szkole się nauczyciele starali, nie bronie nikogo ale to też nie ich wina. Takich dzieci jest mnóstwo. Tych zagubionych. Kiedyś pani dobrze już napisała, że to pokolenie z receptami na klonazepam. Wołających o pomoc, krzyczących w pustkę, bo wszędzie mur. Za czterdziestominutową, słono płatną sesje, prywatnie u psychologa płaciliśmy krocie. Zadłużyliśmy się. I dołożyliśmy problem. Może przez to nie zauważyłam, może przez te cholerne pieniądze nie dopilnowałam. Widziałam ją przecież wtedy, jak szła w stronę naszej piwnicy. Taką dziwną pustkę miała w oczach. Odpocznij mówiła do mnie, jest sobota. W ogóle już powinnaś od tego wszystkiego odpocząć mamuś. To jej ostatnie słowa. Zabrałam się za milion spraw, których nie byłam w stanie ogarnąć w tygodniu pełnym pracy. Sprzątałam i chciałam jej troszkę w pokoju porządku zrobić, bo ciągle miała bałagan. No i wzięłam te kartony. I klucze od piwnicy.
Pamiętam, że gdy moja córka trafiła na oddział chyba drugi raz, najmłodszym pacjentem był Dominik. Miał 9 lat. Trafił tam bo usiłował się powiesić. Co ja robiłam, gdy miałam 9 lat? Jeździłam na rowerze, budowałam z koleżankami zmyśloną i zainspirowaną książka Wyspę na Guziku, całą bandą organizowaliśmy tam tory przeszkód. I wieszaliśmy, ale huśtawki na drzewach. Zakochałam się wtedy też pamiętam. W takim Maćku. I słuchałam smutnych piosenek jak mnie zostawił dla starszej o dwa lata koleżanki. Oczywiście niezbyt długo, bo byłam zajęta zrywaniem jabłek w sadzie sąsiada. A potem ucieczką przed nim. Byłam dzieckiem. A dziś słyszę, że dzieci podejmują decyzję, które nigdy nie powinny nawet przyjść im do głowy. Nie powinny mieć o tym pojęcia. Że można wziąć sznur, odpowiednio go związać. I …
– Wisiała przy ścianie, w rogu. Miała na sobie tę sukienkę w grochy, którą tak bardzo lubiła. Wyglądała w niej jak dziecko. Boże, co ja mówię! Moja córka powiesiła się tydzień przed 15 tymi urodzinami. Była dzieckiem.
Popatrz! Niech pani popatrzy, ile tego jest. Tej dokumentacji, tych potwierdzeń o odmowie przyjęcia, o datach na jakie trzeba było zbyt długo czekać, recept, zleceń, odtruć. Przecież pani widzi, my się staraliśmy. Robiliśmy co mogliśmy. Nie miałam już tyle pieniędzy na prywatne leczenie. Powiedz mi. Przecież też jesteś matką. To nie ja zabiłam swoją córkę prawda?
Na pobliskim cmentarzu robi się już ciemno. Odnajduje grób Karoliny. Na ławeczce obok siedzi zgarbiony chłopak. To Mateusz. Kolega z klasy, który wybuchł na jej pogrzebie. Siadam obok. Widzę jak kurczowo trzyma rękawy od zbyt dużej bluzy. Pytam, czy jest ktoś, czy rodzice wiedzą.
– Termin pierwszej wizyty u psychiatry mam za siedem miesięcy. Mieszkam sam z chorym tatą. Chciałbym mu ulżyć w cierpieniu, bo widzę jak się miota a to nie jego wina. Ja tak naprawdę nie wiem kto jest winny temu, że ja po prostu nie chcę żyć. To znaczy ja bym może i chciał. Ale nie ma nikogo kto by mi pomógł, jak tę drogę, do tego życia znaleźć.
Dwa tygodnie później dostaje SMS od pani Marii – Mateusz jest już tam gdzie ponoć nie ma nic prócz ulgi.
Panie Premierze, Wysoka Izbo. Panie Prezydencie i wszyscy święci. Przepraszam, jeśli pomyliłam kolejności.
Ale może to dlatego, że jest w życiu coś znacznie ważniejszego niż wyrzygiwanie sobie błędów.
To coś to życie. Życie, które w wieku piętnastu lat wiesza się w piwnicy swojego domu.
Bo nikt go nie usłyszał.
Anika Werner Zadylak