Telefon do nieba

0

Halo! Mamo to ja twoja córka. Chciałam Ci powiedzieć, że ci wybaczam…

Gdy rano zadzwonił tata powiedzieć mi, że odeszłaś nie płakałam. Siedziałam skulona na łóżku i patrzyłam na rozwieszone obok pranie. W nocy śniło mi się że je składasz. Jak zawsze perfekcyjnie w równe kostki. Zawsze taka byłaś. Wszystko musiało być idealnie, tak jak tylko ty sobie ten ideał wymyśliłaś. Może dlatego całe życie nie mogłam go doścignąć, tego obrazu mnie jaki sobie stworzyłaś w swojej głowie. Twoich niespełnionych marzeń, twoich ambicji przelanych na mnie. I wymagań. I ciągłego niezadowolenia z tego, że jeszcze nie jestem taka jak ty byś chciała żebym była.
Ściągałaś i składałaś to pranie, patrzyłaś na mnie zatroskana. I pytałaś – Jak ty sobie teraz poradzisz dziecko.  Tak jak zawsze sobie radziłam mamo, pomyślałam. Gdy zadzwonił telefon, nie spałam. Czekałam, bo wiedziałam, że zaraz się dowiem. Zaraz najpewniej tata powie mi, że odeszłaś. Patrzyłam w ścianę i jak na projektorze przewijały mi się obrazki wspomnień. Widzę cię piękną i uśmiechniętą. Podziwianą i lubianą przez wszystkich. Bez skazy. Bez żadnej rysy na idealnym charakterze, bez żadnego cienia na nienagannym poczuciu humoru. Błyskotliwa, współczująca, tulącą inne dzieci, które cię uwielbiały. Dla mnie mamo często nie miałaś tyle ciepła. Ode mnie się wymagało i karciło. Na dobre słowo trzeba było zasłużyć. Pamiętam, jak na mój pierwszy duży sukces w szkole podstawowej zareagowałaś –  No gratulacje. Ale mogłaś zrobić to lepiej . Wróciłam wtedy do pokoju i czułam, jak moja radość zamienia się w rezygnacje. Bo robię wszystko żebyś mnie zauważyła, żebyś mnie pokochała taką jaką jestem. Bo często myślałam, że mnie nie kochasz, że mnie nawet nie lubisz. Że cię drażnie, bo jestem za gruba, bo nie mam tak fajnego chłopaka jak córka znajomych, bo ubieram się w czarne ciuchy zamiast sukienki. A ja zawsze chciałam żebyś na mnie popatrzyła tak jakbym była wyśniona. Tak jak ja potem całe życie patrzyłam na moją piękną córkę. To nie tak, że przykro  cię wspominam, że tylko złe momenty. Były te, którymi  się potem karmiłam, gdy było mi źle a ciebie nie było obok. Jak wtedy gdy kupiłaś mi te książkę o Indiach i słuchałaś mnie wtedy uważnie, dlaczego akurat ten kraj, ta kultura. I wcześniej jak byłam mniejsza, byłyśmy razem na Panu Kleksie i jadłyśmy takie czarne niedobre żelki. I j cukierki jarzębinki, a ty się śmiałaś że zjadasz tylko te słodką skorupkę a resztę wypluwasz. I raz w liceum też pamiętam, bo stanęłaś w mojej obronie. Bo przecież sama dobrze wiesz, że nasze relacje były nieco chłodne, nieco pochmurne niebo nad nimi wisiało. I często deszcz z silnym wiatrem, który zamykał mnie w pokoju, skuloną na łóżku i zastanowiającą się za co mnie tak nienawidzisz. Do dziś umiem zasnąć tylko w takiej pozycji, embrionalnej. Jak zbyt szybko wypuszczone z gniazda dziecko. Chowane zbyt twardym sercem. Zbyt zimną dłonią.
Ale chwaliłam się tobą, bo byłaś wyjątkowo mądra i piękna . Filigranowa, malutka, pewna siebie. Zupełne przeciwieństwo mnie. Szarej, trochę wystraszonej, bardzo niezrozumianej.
I te wojny między nami, na niepotrzebne słowa, na bolesne tony głosu, na wytykanie jedna drugiej, która jest gorsza. Byleby bardziej zabolało, byleby na dłużej zostało zadrą w duszy. Nie rozumiałam Ciebie. A Ty chyba nie starałaś się zrozumieć mnie.
Ale dałaś mi wyczekane kilka lat. Wymodlone, wyproszone do gwiazd tymi wszystkimi bezsennymi nocami, gdzie brakowało tylko dotyku twoich rąk i sen zabrałby mnie daleko stąd. Jakbyś nagle zrozumiała, jakbyś otworzyła oczy i zauważyła. Że jestem świetną matką, że odnoszę sukcesy w pracy, że mnie też ludzie kochają i cenią. Jestem z ciebie dumna córeczko – Powiedziałaś to głaszcząc mnie po głowie, gdy byłam już dorosłą kobietą a ja ciesząc się jednocześnie nie mogłam pojąć, dlaczego zajęło ci to tyle bolesnego czasu. I było te kilka lat tak jak powinno być zawsze.  Byłyśmy matką i córką.  Byłaś najlepszą przyjaciółką, powierniczką tajemnic, skrzynia z dobrymi radami bo z doświadczeniem życiowym. Kumpelą z którą uwielbiałam chodzić na zakupy i oglądać durny brazylijski serial.
Choć co jakiś czas powtarzałaś nagle , zupełnie nie na temat – Może kiedyś mi  to wszystko wybaczysz. A ja wtedy zawsze udawałam, że nie słyszę, bo choć cieszyłam się jak dziecko, które doczekało się miłości matki, nie ufałam. Za dużo żalu było we mnie, za dużo pytań bez odpowiedzi. Za dużo lęku o to, że za chwilę znów cię stracę a wtedy pierwszy raz w życiu tak tego nie chciałam. Tak jak unikałam kontaktu z tobą tak lgnęłam do każdego twojego spojrzenia, każdego gestu w moją stronę, każdej oznaki zainteresowania i ciepła. I choć nauczyłam się mówić ci, że cię kocham bo tak było, bo zawsze cię kochałam to nie umiałam pozbyć się wspomnień. Tych, które mocno we mnie siedzą. Tych, w których jesteś matką nie mamą. Mamusią.
A potem zupełnym przypadkiem dowiedziałam się o twoim dzieciństwie. O tym, jak bardzo skrzywdziła cię najbliższa dziecku osoba. I pomyślałam – Przecież to nie twoja wina. Ty chciałaś, tylko czasem nie umiałaś mnie kochać. Bo sama musiałaś o te miłość prosić.
Dlatego dzwonie mamo, żeby ci powiedzieć, że ci wybaczam. Wybaczam ci, że byłam sama gdy sama być nie powinnam. Wybaczam ci, że mnie nie zauważałaś, gdy krzyczałam o pomoc. Wybaczam ci każde złe słowo. Wybaczam ci chłód przez który do dziś tak nie lubię zimy. Bo już rozumiem, bo wiem, że to nie moja wina. Że mnie kochałaś, może  i najbardziej dlatego tak często płakałaś gdy na mnie patrzyłaś. Bo wiedziałaś, że robisz źle ale nie umiałaś tego zatrzymać. Bo nie miałaś poczucia bezpieczeństwa, bo też najczęściej miałaś matkę nie mamunie.
Wiesz mamo, nie sądziłam że to powiem ale czasem za tobą bardzo tęsknię.
Tak bardzo, że chciałabym się cofnąć w czasie i śmiejąc się wypluwać do rąk jarzębinę.
Halo! Jak dobrze cię słyszeć!  Dzwonie, żeby ci powiedzieć, że może nie byłeś moim prawdziwym ojcem ale tatą najlepszym…
Wiesz co mnie w tobie ujęło, co mnie zachwyciło. Nie twój charyzmatyczny wygląd, nie umiejętność grania na gitarze, nie twoje genialne poczucie humoru i dystans do świata. Pamiętam, jak mama mi ciebie przestawiła a ja niezdara strąciłem twój telefon. Ty się w ogóle nie zdenerwowałeś, nie byłeś zły. Żartowałeś i klepałeś mnie w ramie mówiąc, że to tylko rzecz, że każdemu się zdarzy. Nawet tobie. I pomyślałem wtedy, że nigdy wcześniej nie spotkałem tak dobrego człowieka. Tak łagodnego, pokornego , ubranego w spokój, który sprawił, że tak szybko ci zaufałem. Bo wiedziałem, że nie muszę się bać, że cokolwiek bym nie zrobił, nigdy mi nie powiesz, że zawiodłem. Że będziesz zawsze gdy będę cię potrzebował, że będziesz ojcem o jakim marzyłem. Bo dla mojego byłem balastem, którego się pozbył. Zapomniał, nie pytał czy żyje.
Dla mnie też zresztą umarł, gdy wykrzyczał, że nie takiego syna chciał. Nie chorego.
A potem pojawiłeś się ty i przez trzy lata dałeś mi więcej, niż niektórzy rodzice zdołają dać przez całe życie. Tyle uczuć i mądrych lekcji. Swój czas, zaangażowanie. Swoje serce i zrozumienie, jakiego trzeba mi było. Nigdy nie podnosiłeś głosu, dlatego żartowałem do dziadka, że jak coś przeskrobie to wolę iść do ciebie niż do mamy. Mamy, która była i jest dla mnie wszystkim. Ty też byłeś.
Kumplem i ziomkiem, który chodził ze mną na koncerty i dopilnował, żebym znał wszystkie klasyki. Przyjacielem, który tłumaczył mi jak to jest z dziewczynami. Wsparciem gdy przychodziło zaostrzenie. Mentorem i przykładem, którym często chwaliłem się zazdrosnym kolegom. Tak, bo mi zazdrościli, że mam tatę, który miał dla mnie czas. Który uczył mnie grać na perkusji, który śmiał się z moich nieśmiesznych dowcipów. Który cierpliwie tłumaczył, dlaczego mama przeze mnie płacze. To ty mi uświadomiłeś, że to słowa mogą zaboleć najbardziej. Ale też słowa sprawiają, że wraca uśmiech. Że trzeba się dzielić i być miłym nawet gdy wszyscy w około nie są. Że trzeba się cieszyć z maleńkich rzeczy. Ze wstającego słońca, bo niektórzy już się nie obudzili z wieczornego snu, już więcej go nie zobaczą. Że krzywdzić nie wolno, bo to do nas wróci, że nienawiść niszczy. Że muzyka jest lekarstwem na wszystko. Że miłość może być prawdziwa i piękna, jak twoja z mamą. Często zamykam oczy i widzę jak tańczycie w kuchni a ja stoję z zeszytem z matmy i kolejną pałą, a ty śmiejąc się mówiłeś – Matematykiem ewidentnie synu nie będziesz czas się z tym pogodzić.
Tyle wspólnych wycieczek, wypraw w nieznane z plecakiem pełnym ojcowskiej troski. Rozmów do świtu, o tym co jest i co będzie. Rad na przyszłość, tak jakbyś mnie chciał przygotować na rozstanie, zadbać o to, żebym wyrósł na fajnego faceta. Jakbyś się upewniał, że sobie poradzę. Byłem dzieckiem ale czułem, że to robisz. Żegnasz się ze mną. Każdym uśmiechem ze zdjęcia na koncercie KSU gdzie miałem koszulkę z napisem – Będę taki jak mój tata. Zatroskanym spojrzeniem, gdy robię kolejną inhalacje, kaszlę jakbym zwiastował, że zaraz czas się pakować. Czasem, którego miałeś coraz mniej a mi dawałeś jak najwięcej. Do ostatniej chwili, do ostatniej wspólnej bajki, którą obejrzeliśmy tamtego wieczoru. Kiedy widziałem cię ostatni raz. Do twojego uścisku, dłuższego niż zwykle. I tych słów – Zawsze będę cię kochał synek, gdziekolwiek będę. Wtedy nie rozumiałem choć czułem strach. I te długie trzy tygodnie. Znikająca w oczach mama, snującą się jak cień między domem a szpitalem. I ta sama ciągle odpowiedź na pytanie jak tata. Jeszcze śpi, odpoczywa. I chciałem do  ciebie iść, żeby ci powiedzieć to, czego nie zdążyłem. Na co zabrakło mi odwagi. I przeprosić, za swoją dumę, która nie pozwalała się przyznać do błędu.
Ale wtedy zadzwonił telefon. I słyszałem płacz mamy, jej krzyk że to niemożliwe, że to pomyłka. Do mojego pokoju wszedł dziadek i nic nie musiał mówić. Byłem na ciebie zły. Wściekły, że mnie zostawiłeś bez słowa. Z dnia na dzień odszedłeś drogą bez powrotu. Na twoim pogrzebie ciągle myślałem o tym, czy nie jest ci tam zimno. I czy faktycznie jeszcze się spotkamy, tak jak mi obiecałeś we śnie, tej nocy gdy twoje niezwykle dobre serce przestało bić.
Dzwonie do ciebie żeby ci powiedzieć tato, że do dziś dnia choć to już tyle lat, o nikim innym jak tylko o tobie wciąż mówię tatuś. Że oglądam często nasze zdjęcia i uśmiecham się do wspomnień. I przypominam sobie twój głos, twoje słowa, gdy z czymś nie mogę sobie poradzić, gdy szukam rady. I że nie chodzę do ciebie na cmentarz, bo wiem że cię tam nie ma. Za to obok jesteś, bo to czuję, za każdym razem gdy trafiam do szpitala. Widzę jak przechadzasz się korytarzem. I przypominam sobie jak pewnej  wiosny, szliśmy nim razem.  Zaglądałem ci w oczy i cieszyłem w myślach, że mam takiego ojca.
Chciałem ci powiedzieć, że już nie musisz się martwić. Bo jestem taki jak mój tata.
Wszyscy tam kogoś mamy. W błękicie nieba, na puszystych chmurach mieszkają oni. Ci, którzy obecni już tylko w naszej pamięci.
 A ty? Gdybyś miał możliwość, gdybyś na gwiazdę dostał taki prezent. Mógłbyś zadzwonić tam, gdzie nic nie ma już znaczenia. Kto odebrałby telefon w niebieskiej budce i usłyszał to, czego czas nie pozwolił powiedzieć.
W ten magiczny czas Bożego Narodzenia życzę wam wiary w cuda.
I drugiego człowieka obok.
Wasza Anika 

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.