Nie wiem co to normalne życie. Za to wiem czym jest piekło.
Nie zacznę od zatrważających statystyk bo gdy myślę o tych wszystkich rozmowach z bohaterami artykułu, który za chwilę przeczytacie to myślę, że o kant dupy je rozbić. Bo ludzie o swoich demonach jakimi niewątpliwie są depresja i często towarzyszące jej uzależnienie, nie tyle, że nie chcą mówić co nie mają komu. Psychiatria i terapia uzależnień w Polsce to dno dna. Przepełnione ośrodki, brak specjalistów, coraz większa lista pacjentów.
– Dzwonisz i błagasz o pomoc a po drugiej stronie słuchawki słyszysz, że psychiatra najwcześniej za 10 miesięcy. Wiesz co znaczy tak długi czas w depresji, uzależnieniu i samotności?
Mam na imię Kornelia i choć wyglądam jak kilkunastoletnie dziecko mam 20 lat. Od trzynastego roku życia jestem uzależniona od mefedronu i alkoholu. Szukałam pomocy na własną rękę, bo moja mama sobie z tym nie poradziła. Zostałam sama. Z pseudo przyjaciółmi, będącymi w tym samym bagnie co ja.
Co tu robię? Na terapii uzależnień? Znaleźli mnie w parku, przedawkowałam, ktoś wspomniał, że można tu przyjść, że tu mi pomogą.
– Chcesz z tego wyjść? Wierzysz choć trochę, że z naszą pomocą Ci się uda? Masz jeszcze jakieś marzenia? – pyta terapeutka.
– Szczerze? Na teraz to jedno. Chciałabym się uwolnić, bo miałam kilkanaście lat gdy kolega na przystanku podał mi pierwszą kreskę. Nigdy później już nie czułam się wolna. Ale czy mam na to siłę po tych wszystkich latach tułaczki? Ciągle skupiano się na tym, że biorę, jeśli już udało mi się w końcu gdzieś wyprosić, żeby mnie ktoś przyjął, wysłuchał, dał cień szansy na wyleczenie. Ale nikt mnie nie zapytał, dlaczego po to sięgnęłam, co było przyczyną.
Dlatego może ta wolność o której mówię teraz, oznacza śmierć. Ulgę, za którą tęsknię. Bo co to jest normalne życie, tak naprawdę nie wiem. Za to bardzo dobrze wiem, czym jest piekło.
To jest tylko część dokumentacji medycznej a ta długa jak droga do wyzdrowienia lista, to pacjenci oczekujący. Ci wyselekcjonowani na cito, z dużym prawdopodobieństwem zagrożenia życia. Tak, depresja to często choroba śmiertelna a jeszcze gdy dochodzi uzależnienie, to z tego wychodzą nieliczni, tym bardziej, że sama pani widzi jak to wygląda. Ja oprócz tego, że w poradni, pracuję jeszcze na oddziale dla uzależnionych, jeżdżę do ośrodka terapeutycznego, bo brakuje specjalistów. A ilu ludzi prywatnie puka do moich drzwi, błaga o pomoc. To są dwie straszne choroby, w połączeniu są gorsze od nowotworu. Choćby z tego względu, że mało kto je rozumie, zdaje sobie sprawę z ich powagi i jakie są konsekwencje nieleczenia. Nie ma sensu pisać o statystykach, to suche fakty. To są ludzie, którzy często kończą na linie czy pod kołami pociągu.
Lekarz psychiatra, z którym rozmawiam, nie kryje, że nawet jemu czasem brakuje sił, że musi odmawiać, że liczy się z tym na co skazuje tych ludzi ale ma związane ręce.
Pamiętam matkę z córką. Ta dziewczyna miała 17 lat, leczona, totalnie źle prowadzona nazywając rzeczy po imieniu od kilku lat przez kilku lekarzy, nafaszerowana do granic możliwości neuroleptykami, pocięta tak głęboko, że większość ran była szyta. Oficjalnie przyjmujemy tylko pacjentów dorosłych. Jakby dzieci i młodzież nie miały z tym problemu, nie chorowały. A to przecież najczęściej traumy z dzieciństwa, wyniesione z domu wzorce, nie przerobiony okres dojrzewania. Ta matka płacze, prosi. Dziewczyna chyba nawet nie do końca wie gdzie jest, czekam aż zacznie jej lecieć ślina, bo jest z nią zerowy kontakt logiczny. Trafia mnie szlag od środka, bo co ja mam teraz zrobić. Tak, naginamy przepisy, w tak skrajnych przypadkach, choć ryzykujemy utratą pracy przez nieludzkie postanowienia.
Co się z nią stało później? Trafiła na oddział psychiatryczny, potem kolejny. Ja po prostu myślę, że było już za późno, że za dużo tych zaniedbań. Powiesiła się w sadzie, obok domu swoich dziadków. Pamiętam, że jak czytałem dokumentacje, rozmowy z psychologami, często o tym miejscu wspominała. I o tym drzewie. I nikt się nad tym nie pochylił. Winni? A po co ich szukać, lepiej skupić się na tym, żeby takich historii nie było wcale. Tylko, że świat na przełomie ostatnich kilkunastu lat zmienił się tak bardzo, że boje się, że będzie ich już tylko przybywać. Jak kartotek z zagubionymi duszami na moim biurku.
Jeszcze kilka lat temu, najczęściej zgłaszali się do nas alkoholicy i hazardziści. Od kilku lat jest duży wzrost uzależnionych od substancji psychoaktywnych, marihuany czy leków psychotropowych, coraz młodszych ludzi. Do tego dochodzi depresja. Nie jesienny dół spowodowany pogodą czy pogorszeniem nastroju przez tak zwany zjazd po długim piciu czy braniu. Tylko ciężka choroba, często ciężka do pełnego, trafnego zdiagnozowania. Bo źle leczona to chyba jeszcze gorzej niż nie leczona wcale. I tak, faktycznie coraz częściej zdarzają nam się pacjenci, obciążeni chorobami śmiertelnymi, u których depresja jest konsekwencją choroby podstawowej, którzy w trakcie terapii przyznają się do problemów z używkami – Terapeutka poradni uzależnień, smutno się uśmiecha, gdy pytam to, czy z tego można wyjść. I dlaczego, ludzie którzy cierpią na śmiertelne choroby w ogóle po to sięgają, zdając sobie sprawę że to tylko zrujnuje ich organizm jeszcze bardziej.
Ze wszystkiego można wyjść jeśli tylko bardzo się chce, często słyszymy i oczywiście, w nas największa siła i nadzieja. Zmusić do leczenia nie da rady, nawet jeśli, to jaki jest sens? Jeśli ten ktoś tego nie chce, to po skończonej sesji i tak pójdzie po butelkę. Albo nałyka się prochów i będzie spał niezliczone ilości godzin, nie myjąc się, nie jedząc, nie wychodząc z łóżka po kilka dni, robiąc pod siebie lub do słoika , no tak, tak wygląda depresja. I problem w tym, że jeśli tyle lat jesteś z piętrzącymi się problemami sam i nawet jeśli w końcu zaczynasz szukać pomocy wszędzie trafiasz na mur, to potem jest już zwyczajnie za późno. Degradacja mózgu , całego organizmu, zaniki pamięci, problemy z koncentracją, egzystencjalne, nie umiejętność odnalezienia się w tak zwanym normalnym życiu, mogłabym jeszcze długo wymieniać. I samo to, że chcesz już nie wystarczy, bo niektóre zmiany są nie odwracalne. Co nie znaczy, że każdy ma szansę, że mamy pacjentów, którzy dokonywali wręcz cudów. Mają teraz rodziny, żyją szczęśliwie. Ale ciągle się leczą, to choroby na całe życie niestety.
A ludzie, którzy na co dzień borykają się z tym co najgorsze? Bezsilność, ból, ciągły strach, oddech śmierci na karku, brak perspektyw. Ja nikogo nie będę oceniać, bo sama nie wiem co bym zrobiła na miejscu takich ludzi. To żadne rozwiązanie, złudne, na chwilę, poczucie pożądanej ulgi czy stanu, gdzie ma się wszystko gdzieś. Żeby choć na chwilę zapomnieć, na chwilę nie myśleć, w jakim koszmarze przyszło im żyć. Wszyscy to wiemy, uzależnieni ludzie też. A ci śmiertelnie chorzy, chyba najbardziej. Ale perspektywa myślenia się zmienia, gdy wiesz, że zostało ci niewiele czasu i będzie to trudny czas. Nie spełnisz żadnego marzenia, bo jesteś przykuty do łóżka, bo twój świat od dawna cztery ściany pokoju. Sam na sam ze swoimi myślami, przerażeniem, poczuciem rezygnacji. Idzie zwariować prawda? Może dlatego szukają ucieczki w różnych substancjach, nie zdając sobie sprawy, że weszli na drogę z której często już nie ma powrotu.
Na to wszystko składa się wiele czynników. Sytuacja w rodzinie, uwarunkowania genetyczne nawet, przeżycia, więzi rodzinne, zaniedbania rodzicielskie, ciężkie choroby czy śmierć bliskich.
Brak opieki medycznej a przecież taki śmiertelnie chory dzieciak od razu powinien dostać wsparcie psychologa, czy to nie jest logiczne? Nie mielibyśmy potem tu tych wszystkich pacjentów, którzy nie dość, że borykają się z czymś tak strasznym to wpieprzają w kolejne bagno, bo nikt im nawet nie starał się pomóc. Leczy się ciało a co z duszą? Co z tak ważną głową? Tu lepiej udawać, że problemu nie ma. Że ci ludzie są sami sobie winni, że gdyby tylko chcieli. Błędne koło. A samobójstw, bo tak to się często kończy, coraz więcej.
Sala przeznaczona do zajęć terapii grupowej mieści 15 krzeseł. Wszystkie są zajęte . Po środku siada terapeutka, mówi kim jestem i jeszcze raz pyta grupę o zgodę na wysłuchanie i publikacje.
Po chwili prosi każdego o kilka słów o sobie i z jakim problemem tu przyszli.
Pan Marek opowiada o śmierci żony, o ciężkim dzieciństwie, gdzie ojciec pił i bił. O domu pozbawionym miłości. O tym, że chyba przez to, sam nie umiał jej dać swoim dzieciom i żonie. O latach tułaczki z butelką w ręku, o powrotach na leczenie, o lepszych trzeźwych czasach i trudnych, strasznych powrotach do uzależnienia. Czy wierzy? Gdybym nie wierzył, to chyba bym tu nie wracał . Ale czy się uda? Tego nie wie nikt. Może gdybym wcześniej poszedł po pomoc, ktoś by mnie wysłuchał.
Nie wiem kiedy się zorientowałam, że jestem w jakimś strasznym miejscu i nie widzę wyjścia.
Lata zaniedbań, ciągłych tragedii, piętrzących się problemów i ciągłego strachu. Lata zakładania masek, na każdy dzień inna, żadna prawdziwa. Lata ucieczek w alkohol, w niekończące się i długie jak tęsknota za normalnością kreski. Lata zaznaczone ciemnymi bruzdami na pociętym ciele. Oznaczone na rękach kręte ścieżki, drogi bez powrotu. Ewa ma 26 lat, trzęsą jej się dłonie, nie odrywa wzroku od podłogi.
Wiem, że jestem śmiertelnie chory, czego mi nie wolno. Ale powiedz mi ku***, czego zabronisz człowiekowi, który od kilku lat regularnie umiera. W męczarniach, w ciągłym bólu. Wszystko mi zabrała – myślałem tak o mojej chorobie – więc wpakowałem się w drugą. Piłem jak ten pijak z Małego Księcia, żeby zapomnieć. Żeby choć na chwilę nie myśleć o tym, że w każdej chwili mogę przestać oddychać a ostatnim dźwiękiem jaki zapamięta moja matka, będą bryły twardej ziemi rzucane na wieko trumny.
Nie pamiętam kiedy to się zaczęło, to znaczy to, kiedy się zorientowałem, że ciągle o tym myślę. Żeby się napić i lepiej spać, żeby mieć lepszy humor albo centralnie wszystko w dupie. Nie bać się choć przez moment. Wiesz co to znaczy, żyć a tak naprawdę być trupem? Zależnym od kogoś, matka mi tyłek nie raz podcierała, choć jestem już dorosły. Wiesz jakie to upokorzenie, gdzie znajomi wnoszą cię po schodach a ty dyszysz fioletowy jak śliwka, bo nawet to cię męczy. Uwiązany do garści leków, ciągłych pobytów w szpitalach, przychodniach, ciągłej niemocy, bezradności, totalnej beznadziei. Oczywiście, że byłem u psychologa, tylko potem nie miałem już kasy na prywatne leczenie a na NFZ kolejki. I wydawało mi się, że znalazłem lepsze rozwiązanie. Kilka łyków i wszystko znika. Nawet zaczynasz myśleć, że jeszcze się ułoży, zaczynasz marzyć, pijackie urojenia o lepszym życiu. Na moment. Bo rano się budzisz i zaczyna do ciebie docierać, że trafiłeś z deszczu pod rynnę, że za chwilę zabije cię deprecha i nałóg a nie choroba, z którą zmagasz się od dzieciaka. Oglądałem taki serial i tam była taka scena, młody chłopak dowiaduje się że zostało mu pół roku życia, chłoniak. I on prosi, żeby nie mówić bliskim, bo spanikują i nie pozwolą mu tego ostatniego czasu spędzić tak jak on chce, a chciałby podróżować, spełnić kilka marzeń . I ja wtedy zrozumiałem, że gdyby mi tak konkretnie powiedzieli, ile mi zostało to bym się zapił. Bo jestem podpięty do tlenu, bo często nawet do kuchni nie mogę przejść, czekałbym na ten dzień, nie zniósł bym tego na trzeźwo a nic nie mógłbym już zrobić. Dlatego tu jestem. Bo mnie to przeraziło. Jestem tu, bo bardzo chciałbym żyć. Wiesz co to znaczy chcieć żyć a nie móc? Ale na razie obiecałem mojej dziewczynie, może za jakiś czas będę to robił tylko dla siebie. Zwłaszcza dla siebie. Walczył i wierzył, że się uwolnię. Że będę chciał się budzić rano, że nie będę musiał topić rozpaczy w alkoholu, że nie będę myślał o śmierci.
Często o niej myślisz ? – wyrywa mi się głośno.
– Nie myślę. Ale chciałbym żeby już mnie zabrała.
Jeśli w najbliższym czasie nic się nie zmieni, ktoś nad tym nie przysiądzie, nad dramatem tych ludzi, będzie pani mogła pisać już tylko o statystykach, bo nikt tej lawiny już nie zdoła zatrzymać. Doktor przez chwilę milczy. – Musiało by się też wiele zmienić w dalej bardzo stereotypowym myśleniu ” na depresję to najlepiej do roboty i kiedyś z picia nikt takiej afery nie robił, bo człowiek nie wielbłąd”. Chorych, potrzebujących coraz więcej, rąk do pracy i środków finansowych coraz mniej. Dziś znów byli u mnie rodzice. 15 latek, szukają pomocy już wszędzie, ciągle terminy albo ogromny kwoty za leczenie, a dzieciak za chwilę nie wytrzyma, za chwilę będzie za późno. Co zrobię nie wiem. Teoretycznie wolno mi leczyć tylko dorosłych. Nie tak to powinno wyglądać. Sama pani widzi.
Siedzę nad rzeką, patrzę jak przyjaciel otwiera butelkę.
– Dlaczego pijesz?
– Bo znalazłem sobie w tym ukojenie. Bo życie na trzeźwo mnie przerasta. Przeraża mnie. Bo wszyscy w około na czymś są. Bo teraz tak żyje większość. Bo nie umiem znaleźć wyjścia z tej sytuacji. Bo już chyba muszę. Bo mam w głowie tony strasznych myśli, które zalewam procentową cieczą i liczę na to, że mi to jakoś pomoże. I nie wiem już gdzie iść po pomoc. I czy mi jeszcze w ogóle można pomóc.
Myślisz, że jest jeszcze jakaś szansa?
Wracam do domu, patrzę jak śpi. Mój syn. Jak ciężko oddycha pod maską od respiratora. Że jest uwięziony w tym swoim pokoju, że takie życie to musi być koszmar. Ale też o tym, że miesiąc temu wrócił z dalekiej podróży, bo był już po drugiej stronie. Że sobie poradził, że z tego wyszedł i dalej walczy. I, że wszyscy mamy szansę.
Nawet w kraju, który nam je ciągle odbiera.
Co ty tu robisz? – spytał Pijaka, którego zastał siedzącego w milczeniu przed baterią butelek pełnych i bateria butelek pustych.
Mały Książę
– Piję – odpowiedział ponuro Pijak.
– Dlaczego pijesz? – spytał Mały Książę.
– Aby zapomnieć – odpowiedział Pijak.
– O czym zapomnieć? – zaniepokoił się Mały Książę, który już zaczął mu współczuć.
– Aby zapomnieć, że się wstydzę – stwierdził Pijak, schylając głowę.
– Czego się wstydzisz? – dopytywał się Mały Książę, chcąc mu pomóc.
– Wstydzę się, że piję – zakończył Pijak rozmowę i pogrążył się w milczeniu.
* imiona i wiek bohaterów, zostały zmienione na ich prośbę
Wysłuchała
Anika Zadylak