List dziadka do Świętego Mikołaja

0

Kiedy moje dzieci były małe, starałem się ze wszystkich sił, by wierzyły. Szczególnie w to co niemożliwe, w to co nieosiągalne, nawet w to, co wydawałoby się absurdalne.
Bo z wiarą lżej i łatwiej znieść trudy niesione przez podły często los.
Dlatego z uporem maniaka tłumaczyłem im, że warto napisać do Ciebie list, że warto mieć nadzieję, że gdzieś tam naprawdę jesteś. Otwierasz te wszystkie koperty skrupulatnie zaklejane przez małe rączki i pochylasz się z troską nad każdym z nich. Że czytasz zdania złożone literka po literce, myśl po myśli, marzenie za marzeniem. A potem uśmiechasz się, głaszczesz po siwej brodzie, uśmiechasz pod nosem i wysyłasz elfy w świat, z workami po brzegi wypełnionymi spełnionymi uśmiechami.

Moja córka przyszła na świat w zimę stulecia. Szedłem do szpitala nocą, ledwo przedzierając się przez ogromne zaspy, co chwilę zatrzymywany przez gęsty śnieg, który sypał z nieba, jakby chciał mi powiedzieć, że oto na świat przychodzi mój wyczekany, ukochany cud. A potem murami szpitala zatrząsł głos. Jej głos, który uświadomił mi, że znów zostałem ojcem. Że moje upragnione dziecię, przyszło na świat i sprawi, że już nigdy nie zwątpie, że zawsze będę silny i odważny, że nigdy nie zawiodę.
Patrzyła na mnie tymi swoimi ogromnymi, błękitnymi jak sto oceanów oczami i już wtedy miałem wrażenie, dziwne przeczucie, że życie szykuję dla niej ciężką drogę, kręte ścieżki i trudne decyzję.
Patrzyłem jak rośnie na moich ramionach, jak stawia pierwsze kroki, jak popełnia pierwsze błędy, jak przychodzi ze spuszczoną głową prosić o pomoc. O lekcje pokory, szczerości i siły, bo też jakby czuła, że będzie jej potrzebna. Że przyjdzie taki czas, że będzie musiała być silna. Najsilniejsza. Odważniejsza ode mnie.

I ten dzień też pamiętam. Jeden z najpiękniejszych w moim życiu, w życiu ojca, który dowiaduje się, że zostanie dziadkiem.
Boże drogi myślałem, moja mała dziewczynka, taka krucha i wrażliwa, taka niezwykła i dobra, sama teraz zostanie mamą. Jak to możliwe? Przecież dopiero co wiązałem na jej głowie nieudolne kucyki, ozdobione od czapy dobranymi kolorami kokardek. Kochała je i zawsze powtarzała, że jak będzie miała córkę, to też będzie ją tak samo czesała. – Bo wtedy jest szczęście tatuś – mawiała.

I znowu biegłem do szpitala, tym razem już z nią, tym razem oczekując na przyjście mojego wnuka.
Siedziałem pod tą samą ścianą, za którą kiedyś rozległ się jej krzyk.
I doczekałem. Pielęgniarka patrzyła na mnie i cicho z uśmiechem przekazała – Drogi dziadku, gratuluję! Piękna córka urodziła ci jeszcze piękniejszego wnuka.
Dasz wiarę, że można oszaleć ze szczęścia?

A potem z rozpaczy…
Gdy przyszła diagnoza.
Nigdy nie zapomnę tej chwili, tej sceny, która do mnie wraca za każdym razem gdy na nią patrzę. Widzę ją, moją córeczkę, skuloną w kącie pokoju, przyciskającą do serca małe ubranka. W pustym pokoju w którym on, mój wnuk, miał spokojnie spać w zrobionym przeze mnie łóżeczku. Łóżeczku, które było tak strasznie puste, bo on zamiast spać spokojnie w domu, walczył o życie na szpitalnej sali.
A moja córka patrzyła znowu na mnie, zalana łzami, jakby nie rozumiała, jakby mnie pytała – Tato, dlaczego Bóg mi go dał po to, żeby za chwilę wyrwać mi go brutalnie z rąk?
A ja pierwszy raz nie wiedziałem, co jej powiedzieć, jak uspokoić. Bo jak pocieszyć na pół pęknięte serce matki, mojej małej dziewczynki, której jedynym marzeniem było, mieć dziecko przy sobie. Móc patrzeć jak rośnie, jak stawia pierwsze kroki, jak popełnia pierwsze błędy.

I tak już ponad dwadzieścia lat, przyglądam się tym moim wojownikom, patrzę jak się miotają, targani strachem i poczuciem bezradności.
Patrzę jak upadają, jak się potem podnoszą niczym Feniks z popiołów, jak toczą i wygrywają kolejne bitwy.
Patrzę na to, jak rozdziela ich ta straszna choroba, jak zabiera im kolejne godziny i dni. Jak miesiącami żyją w niepewności, w poczuciu niesprawiedliwości. Jak tracą i odzyskują wiarę.
Patrzę na to, jak on , mój wnuk żyje wbrew cholernej naturze, jak łapie każdy oddech. Jak podnosząc głowę do góry zaciska pięści i zamyka oczy, widząc spadającą gwiazdę. – Bo trzeba wierzyć, tak mówi dziadek – Powtarza i choć miał już nie wrócić, wraca z każdego leczenia.
Jak uśmiecha się na przekór, choć wiem, ile go ten uśmiech kosztuję.
Patrzę też na nią, na moje dziecko i nadziwić się nie mogę, skąd w niej tyle odwagi. Bo trzeba ją mieć żeby żyć z takim bagażem przeszkód, z plecakiem po brzegi wypełnionym rozpaczą.
I gdy słyszę od niej – Dlaczego tatuś się tak dziwi? Jestem córką mojego ojca, jedynego człowieka, który mnie w życiu nigdy nie zawiódł, który nakarmił mnie siłą i pokorą. Nie mogłabym inaczej, nie umiałabym być inna.

I na niego często patrzę. Na mojego wnusia. Uciekam przed tym widokiem często, do lasu, na łąki, tam gdzie nikt mnie nie widzi. I krzyczę. Krzyczę z bólu, bo słyszę jego uporczywy kaszel, słyszę bulgot krwi w jego wyniszczonych do granic możliwości płucach. I nie mogę tego zrozumieć, że można tyle cierpienia zadać człowiekowi za nic. Bo co jest winne małe, dopiero co urodzone dziecko? Przecież ono jeszcze nie zdążyło nic złego zrobić, nawet o tym całym źle pomyśleć.
A od dnia narodzin cierpi, od pierwszego oddechu wie, że jest skazane na śmierć, często w męczarniach.
A mimo to, zaciska małe, drobne, wychudzone piąstki. Tak jak wtedy gdy miał tylko miesiąc, podłączony do milionów rurek, sam w szpitalnej sali, na oddziale zakaźnym. Jak bokser w ringu, który nie do końca wie jaki będzie wynik walki.

A potem wracam.I ją głaszcze po głowie a jego, klepie po plecach. I z uporem maniaka znów powtarzam, że nie można się poddać, bo za rogiem może czekać klejnot. Największy dar od losu dla chorych na mukowiscydozę. Diament w postaci pełnego oddechu.
Że do cholery! Nie można się poddać tuż przed cudem.

I tak sobie dziś pomyślałem, że Ty też przecież też jesteś dziadkiem, więc nikt nie zrozumie mnie lepiej.
Że nie zdziwi Cię to o co proszę staruszku z siwą brodą, który każdego roku o tej samej porze przychodzi z prezentami.
Ja już niczego dla siebie nie chcę, przeżyłem już ponad 70 lat, wiele widziałem, wiele doświadczyłem, wiele osiągnąłem.
Dlatego proszę Cię tylko o jedno. Gdy na niebie zabłyśnie jedna z najbardziej oczekiwanych gwiazd, spraw żeby zadzwonił telefon. Żeby czekające na to dzieciaki i mój ukochany wnuk, usłyszał po drugiej stronie słuchawki :
– Oddział transplantacji płuc. Czekamy na ciebie z nowym życiem .

Kochani.
Oddaje w wasze ręce a przede wszystkim w wasze ogromne serca ostatni mój w tym roku tekst.
I dziękuję, za to, że ze mną jesteście.
Że jesteście z fundacją Oddech Życia, bo to dzięki Wam nasza praca ma sens.
Dziękuję za wsparcie, za słowa otuchy, za krytykę, za budujące komentarze i zrozumienie.
Fundacja Oddech Życia…oddycha głównie dzięki wam i za to ogromne brawa.
Bądźmy z siebie dumni, wspierajmy się i otaczajmy życzliwością, bo to nasze główne motto.
Mirkowi, mojemu najlepszemu na świecie szefowi, dziękuję przede wszystkim za anielską cierpliwość, którą trzeba do mnie mieć.
Kolegom i koleżanką z redakcji dziękuję za kawał dobrej roboty! Uratowaliśmy wiele istnień, pomogliśmy wielu rodzinom, unikając niepotrzebnych sporów.
A wszystkim naszym podopiecznym i ich rodzinom życzę spokoju. Bo to jest nam najbardziej potrzebne.

Mojemu ukochanemu tacie zaś, dziękuję za wszystko.
Przede wszystkim za to, że to właśnie Ty jesteś moim ojcem.
Bo to dzięki Tobie kochany staruszku jestem tu gdzie jestem.
Silna, niezwyciężona, gotowa na ostatnią wojnę.
I choć wiem, że wyruszę na nią trzymając za rękę mojego cudnego syna i będziemy wtedy sami przeciwko ogromnej armii złożonej z nieudolności naszego rządu. Wrócimy z tarczą.
On z nowymi płucami, ja z poczuciem tego, czego mnie całe życie uczyłeś.
Żeby nigdy nie tracić nadziei i wiary.
Nawet tej w cuda.

Moim czytelnikom życzę miłości.
Takiej jaką ja otrzymałam od najważniejszego faceta w moim życiu – mojego taty.

Dumna córka.
Dumna matka.
Dumna dziennikarka Oddechu Życia, która wie, że wszystko w życiu jest po coś.

Magicznych świąt.
Wasza Anika.

No i czekam na Was z nowymi tekstami w przyszłym, na pewno lepszym 2023 roku.

” Ojciec prowadzi mnie do miejsca, w którym moja wiara nie ma granic
Pozwala mi kroczyć po wodach
Dokądkolwiek mnie wezwiesz
Zabierz mnie dalej, niż me stopy mogą zawędrować
A ja będę wierzyć jeszcze bardziej…”
Fragment tekstu pochodzi z utworu
Spirit lead me – Hillsong United

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.