Abonent na zawsze niedostępny

0

* Cztery bezsenne noce jak Blade

Pierwsze spotkanie? Śmiesznie było, choć śmiać się nie było z czego. Przyszłam w ostatnim momencie. Powiedziałaś wtedy – właśnie uratowałaś sobie tą decyzję życie. A mi się przez te wszystkie lata żmudnej, trudnej terapii z tak zwanym ciężkim pacjentem jakim niewątpliwie byłam wydawało, że to Ty to robiłaś. Wylądowałam na terapii w strasznym stanie. Choć jak wtedy słusznie zauważyłaś – Nie wyglądasz. Nie wiadomo czy się cieszyć czy to przeklinać. Nie wyglądasz jak skrajnie zmęczony życiem człowiek. Przetyrany, przeorany. Masz wrośniętą w twarz maskę z przyklejonym uśmiechem, z trzeźwym wzrokiem, tak bardzo, że sama w to uwierzyłaś. W to odbicie w lustrze, które na ciebie patrzy a ty go nie poznajesz.
A potem chyba jako pierwsza zapytałaś – A jak relacje rodzinne. Te z mamą? A ja płakałam prawie całą tę godzinę nie mogąc wykrztusić słowa. A ty patrzyłaś. I co jakiś czas powtarzałaś tylko – Musimy tam wrócić. Inaczej już nigdy nie zobaczysz w lustrze dziewczyny sprzed lat.
I miałaś rację. Ciągle myślałam, że moja choroba wzięła się z powodu problemów zdrowotnych dzieciaków. Ciężkiego życia. Samotności i bezsilności. Wszyscy inni terapeuci z automatu skupiali się na tym. Nikt nie zadał mi pytania, na które tak naprawdę podświadomie czekałam. I ty je zadałaś.
A ja pierwszy raz poczułam, że mam szanse z tego wyjść.

* Byłem osamotniony z życiem jak na dłoni

Nie byłaś typem lukrowanej babeczki ze sztucznym uśmieszkiem i nienaturalnie zniekształconym na słodki głosem. Byłaś raczej szorstka. Miałaś specyficzne poczucie humoru. Dość mroczne i szczere. Lubiłam to, bo byłam taka sama. Śmieszyły mnie rzeczy, które innych bulwersowały. Mówią, że tak mają ludzie, którzy dużo przeszli. Zbyt dużo. Mamy wypaczone uczucia, upośledzone ciągłymi niepowodzeniami. Odrzuceniem i brakiem zrozumienia. Stanami kiedy się zrywasz jak dziki pies ze smyczy. I biegniesz na oślep, niszcząc wszystko w około i wmawiając zwłaszcza sobie, że jesteś wolny. A tak naprawdę to zaciska ci się pętla w okół szyi, a śmierć jak ta w obrazie Beksińskiego pcha cię do kołyski, w której już tylko czarna otchłań. I jeśli ktoś kiedyś dał Ci choć cień nadziei, to jak po sztormie i tak wrócisz do znanego portu. Gdzie stałaś często na werandzie ośrodka , jakbyś wypatrywała swoich zagubionych marynarzy. I zawsze wiedziałam, że zanim zacznie się bolesna rozmowa, bo terapia to czasem straszna i niewygodna prawda w oczy, najpierw mogłam usłyszeć – Nie cieszy mnie to, że znowu tu jesteś. To znaczy, że się potknęłaś. Ale dobrze, że wiedziałaś gdzie z tym przyjść. Zależy Ci jeszcze na sobie a to motywacja większa, niż cokolwiek innego.

* I nawet jak los to wróg i niedaleko pada tutaj berło od błazna

Tak sobie teraz myślę, że przez te 5 lat moich ucieczek i powrotów. Bolesnego milczenia, które trwało godzinami a ty czekałaś. Nie naciskałaś. Wiedziałaś, że nic tym nie wskurasz. Znałaś mnie lepiej niż czasem myślałam. Zwłaszcza wtedy, gdy próbowałam cię oszukać a ty udawałaś, że mi wierzysz. Ale na koniec sesji dowalałaś mi takim hasłem na temat szczerości, że przyznawałam się do wszystkiego nie pytana. Potem już po prostu wiedziałam, że cię nie okłamie. Że jestem cwana ale trafiła kosa na kamień. Że będę szczera, bo nie wiem czy jeszcze kiedyś spotkam kogoś takiego jak ty. Terapeutę od zadań specjalnych. Nie taką, która naczytała się mądrych książek. Która szasta teorią a w praktyce jest leszczem, którego na pierwszej sesji można owinąć sobie w okół palca. Bo już wiesz, że znowu nie trafiłeś. Tak jak ja od razu wiedziałam, że będę rozmawiać, pracować nad sobą tylko z tobą. Nie odpuszczałaś mi, nie kadziłaś, nie owijałaś w bawełnę. Bywały momenty, że chciałam Ci przywalić. Ale uśmiechałaś się trochę bezczelnie i mówiłaś – Nie jesteś taka. Przecież dlatego do mnie przychodzisz. I miałaś rację. Chciałam żeby pomogła mi się odnaleźć. Poskładać na nowo rozsypane elementy. Zamknąć na zawsze niektóre drzwi. A niektóre najpierw otworzyć, wrócić żeby posprzątać brudy z przeszłości. Tej, która zepchnęła cię w jakieś ślepe ulice. Do domu bez okien. Do ludzi bez serca.
Już któryś raz łapie się na tym, że muszę poprawiać czas rzeczywisty. W którym cię nie ma. Gdzie wszędzie muszę mówić – Byłaś, Mówiłaś, Patrzyłaś. Nie wiem dlaczego biorę telefon i wykręcam twój numer. I mam wrażenie, że słyszę – Abonent na zawsze niedostępny.

* I nieraz nawet w najgorszych miejscach jest zimno

Było mi zimno. Gdy odczytałam wiadomość, że się nie obudziłaś. Od razu jakby czas przeniósł mnie jakieś pół roku wcześniej. Wtedy było ciepło, miałam taką spódnice w kwiatki i różowe trampki. I śmiałaś się że uwielbiasz mój styl noszenia się. Taki dobry dzień to był jakiś, jak to mówimy na terapii grupowej , w skali od 1 do 10 mocne 9. A potem jakoś tak na indywidualnej zaczęłyśmy rozmawiać o moim synu. Znowu było gorzej, znowu tańczyłam tak jak mi zagrał paniczny strach. I wtedy to powiedziałaś. Że jeśli już to chciałabyś odejść we śnie. Bo jakbyś mogła to spałabyś większość życia. Bo po prostu lubiłaś spać. I przez kilka dni nie mogłam się pozbyć tej natrętnej myśli. Że żyłaś jak chciałaś i tak samo odeszłaś.
I wiem, że to głupie ale miałam do Ciebie mnóstwo pretensji. Żalu o to, że mnie zostawiłaś. Bo umówiłam się z Tobą na sesję w piątek. Nie na pogrzeb. Że tak się ludziom nie robi, że nie opuszcza się swoich “dzieci”. Bo dla mnie byłaś jak matka , ta, z którą zawsze umiałam się dogadać. Tą dzięki której, potrafiłam zrozumieć po latach moją własną mamę. Tą, która umiała mną potrząsnąć i wykrzyczeć – Przestań pieprzyć, weź się w garść i wracaj o sobie walczyć. I byłam jak żołnierz. Nadal jestem choć coraz bardziej samotna na najgorszym polu bitwy. Bo życie to najgorsza wojna.

* Musiałem dać krok na przód a teraz bracie życie piękne mam jak Islandia

Nie chodzę do Ciebie na cmentarz. Sama mi zawsze wtórowałaś, gdy mówiłyśmy o święcie zmarłych. Że ich tam przecież nie ma. Są w nas, żyją nadal tak długo jak o nich pamiętamy. Gdy ich wspominamy. Głaszczemy swetry, które po sobie zostawili. Znajdujemy ich w zapachu marynarki rzuconej na krzesło. W głosie gdy dzwoniąc po raz setny słyszymy, żeby zostawić wiadomość, że oddzwonią.
Myślę czasem o tym gdzie jesteś. Czy możesz tam bezkarnie palić tyle papierosów ile tylko chcesz. Czy znalazłaś tych, którzy przegrali z depresją i nałogami i też masz tam swoją grupę pogłębioną. Czy opowiadasz im o mnie, czy tam gdzie jesteś pamięta się tych, z którymi żyło się tu. Chciałabym móc Ci powiedzieć to czego nie zdążyłam. Że podjęłam słuszną decyzję. Że jestem trzeźwa. Że się trzymam i wierzę w to, że tak miało być. Że wszyscy przecież jesteśmy tu na chwilę. Ale powinniśmy ją jak najbardziej wykorzystać, jak najbardziej żyć. I to Ci mogę obiecać. Że ja będę żyć i opowiadać wszystkim, że miałam terapeutkę dzięki której dałam krok na przód. Dzięki której nie zatrzymałam się w piekle, w którym byłam. Że miałam terapeutke, która dostrzegła we mnie człowieka i nauczyła, jak dać sobie szansę. Terapeutkę, która nigdy we mnie nie zwątpiła. Która mi nie pozwoliła zwątpić. Byłaś domem do którego zawsze mogłam wrócić. I choć Ty już w nim nie mieszkasz, zostawiłaś mi otwarte drzwi.

Dziś dopiero dotarło do mnie, że już nigdy nie usłyszę: “Dzień dobry pani Aniu. Zapraszam do pokoju zwierzeń”. Ale wiem, że piszę ten tekst dzięki temu właśnie, że przez lata mogłam to usłyszeć.
Już nie jestem na Ciebie zła. Tylko wdzięczna.
Bo żyję w dużej mierze dzięki Tobie.
Zakładam rano buty, biegnę tak długo aż chce mi się wymiotować. Siadam na ławce i mam wrażenie, że siedzisz obok, uśmiechasz się i mówisz – Byłaś kiedyś z siebie dumna? Bo powinnaś.
Jestem Ewa. I za to też Ci dziękuję.

Wdzięczna pacjentka


Fragmenty oznaczone gwiazdką pochodzą z utworu Quebonafide “Zorza” .

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.