SOR – Sytuacje Ozdrowień Różnorakich

0

Pacjenta obudził ostry ból.
W zasadzie nie wiadomo w którym miejscu, bo ani to plecy ani brzuch, ciężko to zlokalizować i określić. Na pewno boli intensywnie i do tego jeszcze dość wysoka gorączka.
Środek nocy a dokładnie po 2-giej, taksówka i podróż na tzw. ostry dyżur.

Tam – jak zwykle. Przede wszystkim tradycyjny brak pośpiechu.
W końcu potencjalny chory dotarł o własnych siłach, więc chyba nie jest tak źle.
Spisano dane, zadano kilka pytań, zasugerowano herbatkę miętową.
Po jednak nieudanej próbie spławienia pacjenta, wręczono numerek i kazano cierpliwie czekać na swoją kolejkę.

Czekać.
Łatwo powiedzieć komuś kogo nie boli tak, że wykręca na druga stronę.
Po godzinie walki z własnym cierpieniem, nasz bohater ośmielił się zapytać ile to jeszcze potrwa i czy nie mógłby ewentualnie, dostać czegoś na narastający ból.
Został jednak od razu postawiony do pionu słowami, że tu się na pomoc czeka i jak się faktycznie tak cierpi, to trzeba uzbroić się w cierpliwość.

Był więc cierpliwy.
Z pokorą zagryzał wargi i starał się mało ostentacyjnie zwijać w pół.
Żeby aby nie przeszkadzać.
To w końcu poważne miejsce.

Po trzech godzinach oczekiwania, mało sympatyczny głos zaprosił go do gabinetu.
Nasz ledwo stojący na nogach bohater
krótko nakreślił swoją sytuację – bo jeszcze zanim wypowiedział pierwsze zdanie został pouczony, by nie próbował być mądrzejszy od lekarza!
I w efekcie końcowym usłyszał od nieco poirytowanego szanownego doktora, że chyba lekko przesadza, a nawet symuluje.

Wtedy nerwy pacjenta zostały mocno nadszarpnięte i odważył się wypalić coś w stylu, że ma inne, ciekawsze hobby, niż bieganie w środku nocy po pogotowiu. I to bez przyczyny.
W informacji zwrotnej usłyszał, że jest nie tylko stymulantem ale też niewychowanym chamem.

Diagnoza brzmiała w wolnym a raczej frywolnym tłumaczeniu – samo przyszło , to przejdzie też bez większej i zbędnej pomocy. Wręczono karteczkę z nazwą leku przeciwbólowego i odesłano do domu.

Tu historia się oczywiście nie kończy.
Zawzięty pacjent wraca. Tym razem karetką, do innego szpitala.

Tam proceder adaptacyjny trwa krócej.
Badania, prześwietlenia, kroplówka i zdziwienie lekarza:
– Jak pan tyle czasu z tym bólem wytrzymał?!
Przecież to kolka nerkowa.
No jak to jak? Cham wszystko przetrzyma.

Tu doktor pochylił się nad tematem głębiej, przepisał co trzeba i dodał otuchy, że będzie lepiej.
Bo źle już było.

No i faktycznie było lepiej. Dwa dni.
Po czym znowu nasz pacjent przechodził kilkugodzinną drogę przez mękę ostrego dyżuru. Żmudnego wyczekiwania, bólu i nerwów.
A wszystko po to by na koniec usłyszeć, że może otrzymać doraźną pomoc w postaci zastrzyku i recept.
Oraz, uwaga! Będzie progress.
Skierowanie do specjalisty, również wręczono.
No, teraz to już będzie z górki!
Kilka miesięcy oczekiwania na termin i po dolegliwości.

Gdyby państwo pytali, to rzecz nie działa się w odległych krajach Mozambiku.
Tylko w naszym pięknym polskim zakątku, gdzie przecież człowiek jest najważniejszy.
Ostatecznie też nie ma o co robić szumu!
Wszak przecież pacjent żyję.
Bo (dzięki Bogu) operacja w ogóle się nie odbyła.

 

Jazda rowerem to żaden wyczyn wiadomo , jedni jeżdżą lepiej drudzy ciut gorzej. A wypadki jak powszechnie wiadomo chodzą po ludziach.
Po moim mało ów czas jeszcze rozgarniętym synu, też raz przeszedł.
Rozpędziła się ta moja latorośl i zapomniała wyhamować.
Efektem czego było salto w powietrzu, podobno bardzo widowiskowe i mniej ciekawy upadek.

Noga boli i co najgorsze puchnie. Ponieważ godzina wieczorna, nie pozostało nic innego jak udać się na SOR.
Tam oczywiście już od progu daje nam się jasno do zrozumienia, że miło widziani to my nie jesteśmy. Słyszymy nawet przysłowia polskie, żeby kózka nie skakała i takie tam.

W końcu udaję się jednak zostać a nawet kierują nas na prześwietlenie, bo pani z okienka słusznie zauważa, że cholera jednak puchnie.
Nie będę zanudzać o czasie spędzonym w kolejce do przyjęcia, potem w następnej do zdjęcia RTG i w kolejnej do lekarza.
Nie będę też narzekać, przecież noc już była, w domu i tak nie mielibyśmy o tej porze nic do roboty. Wyspać to się można po śmierci – rzucił również wesoły pan, który siedział tam już piąta godzinę, mimo prawie uciętego palca.

Dobra, doczekaliśmy się i my. Doktor młody, miły nawet, widać po minie, że bardzo naszą sytuacją zatroskany. Ogląda zdjęcie i mruczy wymownie pod nosem. Marszczy czoło, krzywi brew.
Byłabym gotowa pomyśleć, że nam się prawdziwy cud trafił, mimo okoliczności **ujowych.
Tylko, że oboje z synem niedowierzając zauważamy, że trzyma on rentgen ręki.
No tak, cudzej, bo młody przecież rozwalił nogę.
I słyszymy.
– Ewidentnie jest złamanie chłopaku. I to brzydkie. Gips to najmniejszy problem. Nie wiem, czy nie trzeba będzie operacyjnie tego składać.

Po krótkiej konsternacji i wyjaśnieniu, że to ręką pana Kowalskiego a nam się noga zepsuła, sympatyczny pan doktor chrząknął coś, że noga ręka dwa bratanki czy coś w ten deseń i ostatecznie, skończyło się na szynie.

 

Koleżanka zaś opowiadała mi jakiś czas temu, jak to pojechali z córką do wyżej wspominanej instytucji. Młoda gorączkowała trochę, trochę też więcej kaszlała a przy mukowiscydozie lepiej nie czekać.

Tu było bardziej poważnie niż śmiesznie, tym bardziej, że nie obyło się bez awantury. Tata dziewczynki słusznie się zbulwersował, gdy pielęgniarka w pośpiechu, usiłowała jej odłączyć kroplówkę, nie zakładając rękawiczek.
Stwierdziła, że po co, skoro prawie jej nie dotyka.
Bezdotykowo, bezobjawowo, widocznie takie czasy.

Najbardziej jednak rozśmieszył mnie fakt, że czytając kartę wypisową z tej nocnej wizyty natknęłam się na taki kwiatek.
Adnotację. Bo raczej nie diagnozę.
” Saturacja bez tlenu 94. Zapaść.”
Dobrze, że nie przepaść. Bo jeszcze by się dziewczyna potłukła, jakby się na to wszystko potknęła.

I żeby było jasne.
Sytuacje jakie opisałam, oczywiście z dużym przymrużeniem oka, niestety faktycznie się odbyły.
Nie oznacza to jednak, że wszystkich wrzucam do przysłowiowego jednego wora.

Doceniajcie nie łatwą pracę kadry medycznej.
I na wszelki nie wypadek, dajcie SOR’ om spokój.
Tam i tak mają wystarczająco dużo roboty.
😉

Wasza Anika

 

 

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.