Chciałabym Ci coś powiedzieć, mój przyjacielu…

0

Mój dziadek mówił, że największą krzywdę może Ci niestety wyrządzić drugi i to często bliski człowiek. Wsadzić nóż w serce i rozerwać je na strzępy. Ale paradoksalnie to też drugi człowiek, będzie w stanie pozbierać ćię na tyle, żebyś mógł te kawałki pozbierać. Zszyć. I sprawić, że znowu zaczną bić.

Wiem, miałam mądrego dziadka. Mam mądrego ojca i syna, który niechcący nauczył mnie ogromnej pokory.

I wiem, że ta prawdziwa często zmienia wszystko. Ta magiczna relacja, która nie jest miłością a tak naprawdę bywa największą. Bo jeśli masz choć jednego człowieka, który o każdej porze odbierze od ciebie telefon i pojawi się w odpowiednim momencie, żeby z tobą milczeć. To już wiesz, że wygrałeś.

Tata mi kiedyś powiedział – Wiesz dziecko, masz takie trudne to życie. Ciężkie, mroczne, usłane raczej cierniami a nie różami. Ale masz w tym wszystkim szczęście. To wszyscy ci ludzie, którzy odebrali od ciebie telefon w tym najgorszym momencie.

 

– Kiedy jesteś chory, tak ciężko, nie ważne czy to jest mukowiscydoza czy inna choroba to dostajesz taką przepustkę do nieba. Słowa 11 letniego Oskara brzmią w mojej głowie ciągle. Minęło tyle lat a ja ciągle widzę i słyszę tego nadzwyczaj pięknego, wiecznie uśmiechniętego chłopca, który przytulając się na szpitalnym korytarzu mawiał – Patrz ciociu! Świat jest taki piękny, bo ciągle tu jesteśmy. Oskar był przyjacielem mojego syna. A jeśli o przyjaźni, to tylko o chłopcu, który miał oczy jak gwiazdy na bezchmurnym niebie.

 

Przyjaciel to ktoś, kto nie będzie cię głaskał po głowie. Przytakiwał. I brnął z tobą w przepaść. Ściągał cię w dół, straszył, sprawiał, że stajesz się coraz mniejszy i znikasz. – Miałem 6 lat jak tam trafiłem. Na oddział. Kurczę ja nie miałem pojęcia czym jest ta choroba. Wiesz czasów ze szpitala jak byłem noworodkiem nie pamiętam. Potem były wizyty u lekarzy, inhalację, jakieś tabletki, ale ja wtedy nawet biegałem. Na rowerze jeździłem. Boże, to było tak niedawno. A dziś podłączam się na noc do respiratora.

Wjechaliśmy do Rabczańskiej Trójki i przede wszystkim pamiętam ciebie mamo. Jak nagle zbladłaś. Bo do ciebie też dotarło. I Oski wyskoczył pierwszy. On miał taką jasną twarz. I taką wolę życia. Ja wtedy pomyślałem, że on to będzie żył wiecznie. Dziś dopiero tak pomyślałem, że przecież żyję. Rozumiesz.

 

Nie wiem co w sobie miał ten chłopiec. Podszedł i się przytulił. Przywitał nas i zajął moim synem. Tak. Miał kilka lat więcej i się nim zajął. Opowiadał młodemu o pielęgniarkach, pokazywał, gdzie co jest i ciągle powtarzał, żeby się nie bał. Bo tu wszyscy mają to samo i może kaszleć swobodnie.

 

– Bałem się. Jeździłem tam, zawierałem znajomości, byliśmy jak rodzina. Byłem też jednym z najmłodszych. Czyli trochę chroniony przez resztę. Dowiadywałem się czasem na końcu, jak sam się orientowałem, że ktoś się coś za długo nie odzywa. A on był zawsze. Wyskakiwał jak królik z kapelusza zawsze wtedy, kiedy był potrzebny. Pamiętam, jak raz dostałem tego wstrząsu po antybiotyku i zrobiło się zamieszanie, ty płakałaś a ja ukradkiem oka, zanim straciłem przytomność zobaczyłem, jak Oskar biegnie do ciebie. Za nim chyba jego mama. Poczułem ulgę, której nie rozumiałem. Dziś ją rozumiem. Wiedziałem, że co by się nie działo, będziesz zaopiekowana.

W moim życiu dużo sztormów. Mniej łagodnych przypływów. To morze u mnie ciągle niespokojne i gdy mam wrażenie, że statek, na którym wlekę swój krzyż tonie, pojawia się koło ratunkowe. Ktoś, kto nie ocenia, nie pozwoli na zboczenie w mroczną uliczkę, za to zabierze na działkę. Pozwoli ci gadać i płakać. I sądzić drzewka w absurdalnych miejscach. Myślę o ludziach, którzy tak wiele wnieśli. O nauczkach i powielanych błędach. O tym, że to z pamięci o najbliższych, utkana jest nasza własna tożsamość. O tym, że ludzie zrobili mi niewyobrażalną krzywdę. Ale to też ludzie utrzymali na powierzchni, nie pozwolili utonąć.

I, że Oskar był takim bezpiecznym portem nie tylko dla mojego syna.

Przyjacielem, jakiego każdy chciałby mieć. Dojrzałym często facetem w ciele pięknego, wątłego chłopca.

– Uczył mnie. Jak się nie bać. Co zrobić, żeby tak nie boli, gdy kolejny raz nie mogą znaleźć żyły do wkłucia. Wysyłał mi śmieszne obrazki, które w sumie śmieszyły tylko nas. Wymyślał zabawy, kawały, które pozwalały mi zapomnieć. Zapomnieć o chorobie i o tym, że na to się umiera. Miał wytłumaczenie na każde odejście i mówił – Młodszy, jeszcze wszystko przed tobą.

Pamiętam ten czas. Widzieliśmy się jakoś trzy miesiące wcześniej czy cztery, śmialiśmy i opowiadaliśmy o planach. Tych na potem. Miał tyle pomysłów, tyle marzeń. Z niektórych z nich korzystam, spełniam je za niego. Tyle mogę mu dać za tę piękną przyjaźń, jakiej do końca nie byliśmy świadomi.

 

Była niedziela. Najpierw ktoś do mnie zadzwonił. Nie mogłam się podnieść z fotela. Zaraz potem napisałam do Edyty. Mamy Oskara. Oddzwoniła i nie będę zmyślać, że pamiętam każde słowo. Bo myślałam już tylko o tym, jak powiem synowi, że Oski dostał już swoją przepustkę do nieba.

– Nie chce mówić o tym, co czułem wtedy. Wyparłem to w momencie, gdy zaczęli odchodzić inni. Skupiłem się na życiu, żeby nie oszaleć ze strachu. Mam przy sobie ludzi, którzy poszliby za mną w ogień. Dźwigali mnie nie raz, gdy umierałem w lipcu, byli nawet przy tobie. Czego chcieć więcej. Drugi, sprawdzony człowiek obok, zwłaszcza w ciężkiej chorobie to też przepustka do życia.

Dziś mam 24 lata i mimo tego, że minęło tyle czasu. Mimo tego, że tak bardzo zmieniły mi się priorytety, że się odciąłem od pewnych historii, to Oskar będzie ze mną już zawsze. Mój najlepszy ziomek z Rabki. Pierwszy, który do mnie wyszedł. Jedyny, który mnie nigdy nie zostawił. Bo jego słowa i mądre choć dziecięce oczy, są ze mną do dziś. Zawsze wtedy, gdy tego najbardziej potrzebuje. I myślę sobie wtedy, kawał dobrej roboty odwaliłeś przyjacielu. Bo to też i dzięki Tobie, nadal bardzo chcę żyć.

Ciągnę dwie roboty. Czasy coraz cięższe, ludzie coraz trudniejsi. Łatwość w ocenianiu, upór w zrozumieniu. Lepiej gadać niż zapytać jak pomóc. Mimo to mój statek co rusz zawija na bezpieczne porty, płynie po spokojnych wodach. Bo gdy kapitan zawodzi, psychika szwankuje, choroba woła w mrok pojawia się któreś z nich. Z liną, która wyciągnie na powierzchnie. Docenia każdy krok na przód i gani, motywuje po porażkach. Sprawia, że jednak się podnosisz. Choć czasem wystarczy tylko słowo. Mały gest, żeby wrócić, gdy sztorm.

Bo oni, przyjaciele są jak sztorm co rozgoni.

– Siedzieliśmy kiedyś na ławce. Jedliśmy cukierki, które po kryjomu dał nam doktor. Oskar patrzył w niebo. Jak zwykle się uśmiechał. – Zanim tam trafimy, tu musimy zrobić jak najwięcej.

Robię co mogę i to ci mogę obiecać. Przyjacielu.

 

Pamięci Oskara.

W hołdzie przyjaźni.

Anika

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.