Zdarzenia mirakularne ciągle się zdarzają… (?)… nawet jeśli nie czekasz na cud… nawet jeśli wierzysz w cuda tylko trochę… a one może nawet bardziej przytrafiają się niedowiarkom… a może tylko tak (nad)interpretujesz cykl zdarzeń, które okazały się cudownym łańcuszkiem i doprowadziły do całkowicie racjonalnego cudu medycyny…
Poszukujesz znaków, przywołujesz moce … a one przychodzą dopiero wtedy kiedy ich czas… zaczyna się wydarzać coś co potem odczytujesz jako plan… nie Twój, ale jest Twoim życiem i został zrealizowany… a ty tylko posłuchałaś podpowiedzi, poddałaś się im…
tajemnica…
Jeszcze nie wiem co to wszystko znaczy, chociaż czuję jakbym zbliżała się do jakiejś tajemnicy… a przecież jestem racjonalna… nie wiem… jeszcze nie wiem… i nie wiem czy będzie mi dane wiedzieć… ? chciałabym…
Wydarzyło się coś wielkiego, niepojętego… tyle ludzkich splotów, że coś przez kogoś… przypadkiem… a może zamierzone i zaplanowane „gdzieś” przez „kogoś”…?
A może tylko łut szczęścia… ?
Lub prawdopodobieństwo zdarzeń…?
A może jest w tym siła wyższa… kosmos… Bóg…, tak czuję, a może nawet wiem…
a było tak…
i co było POCZĄTKIEM?
Najpierw pod koniec lipca napisała M wcześniej chciałam kontakt do jej Mamy, ponieważ koleżanka która chciała napisać artykuł o mukowiscydozie i Szymonie… Zuzanna… szukała kontaktów do innych przypadków i ludzkich oswojeń choroby… to ona ją wywołała …
M., która zna temat przeszczepowy, bo sama chora i ma przeszczep w perspektywie… kontakt messengerowy, bo najszybciej, najwygodniej… więc obok tego, że telefon do Mamy rzuciła, że w Szczecinie (gdzie w Szpitalu Zdunowo, w Klinice Chirurgii Klatki Piersiowej i Transplantacji Szymon był od 2016 monitorowany), że długo trzeba czekać na operację…, że nie bardzo w tym Szczecinie, bo była, widziała, bo inni opowiadali, że w Zabrzu jest lepiej… że lepiej z tego Szczecina się przenieść…
mówiła… „pomyśl jak będzie lepiej dla Szymona, „przemódl”…
ja… „przemodlić…”?
Moje przemodlenie to myślenie, „ważenie”, rozważanie, może jakieś pytania do Boga… a gdzie odpowiedzi… we mnie… moje „przemodlenie” to jednak bardziej racjonalizm, niż szukanie w tym Boga…
A może to Bóg, a ja tego nie wiem…
Na tamten moment moje myślenie było takie, że i tu i tu może być i źle i dobrze… Szczecin, Zabrze… siła wyższa jak będzie… tu i tu… statystyk szczecińskich i zabrzańskich wtedy nie znałam… chyba nawet nie chciałam ich znać…
Byliśmy już po wakacjach nad ciepłym morzem, w ciepłym kraju po których Szymonowi zawsze się polepszało… stanęło… i czułam/wiedziałam już, że przeszczep się zbliża i że kolejna wizyta w Szczecinie, która miała się odbyć we wrześniu będzie podpisaniem przez niego zgody na bycie czynnym biorcą, który czeka na telefon, że jest dawca…
Zostawiłam temat rzucony przez M… nawet rozmawiałam z Ulą o tym, że cóż… „będzie co ma być”… jak ma być dobrze to i w Szczecinie się uda… bo nigdzie nie ma, ze 100 % się udaje…
Sądziłam też, że zmiana ośrodka nie jest możliwa…że jak już tam, to nie da się tak sobie gdzie indziej, bo skierowanie, bo to nie wyrostek, że można wszędzie… że tam pani doktor miła, kompetentna i jak tak teraz „uciec”…
Temat jednak nie chciał zostawić nas…
6 sierpnia
Odpust na Przemienienie Pańskie w Brodowych Łąkach na Kurpiach, gdzie do dzisiaj w kościele pod wezwaniem św. Michała Archanioła, ludzie składają wotywną ofiarę proszalną w intencji zdrowia zwierząt i ludzi… wyjazd służbowy…
O tym obrzędzie miałam napisać, nie pojechałam z własnej inicjatywy, ktoś wybrał za mnie to miejsce… Małgorzata…. może to jej profetyzm był tym POCZĄTKIEM… bo M. posiada niezwykłe moce… wiem to, nie tylko czuję… ja M. i ona M…
Ostatnio nie jestem bardzo praktykująca, ale przecież katolickie rytuały nie są mi obce…
Są miejsca w których czuję moc… jak przepięknie położony prawosławny skit w Odrynkach na Podlasiu… ale byłam na Kurpiach… ruszyłam razem z ludźmi z Brodowych Łąk w procesyjnym pochodzie z zapaloną świecą i woskową figurką wyobrażającą człowieka (bo poza mimetycznymi rękami nogami i sercami brak innych części ciała, więc zamiast wyobrażonych płuc – była cała postać – i tak powiedzieli miejscowi, jak nie ma tej części ciała za którą się chcesz modlić, weź „człowieka”)… modliłam się na tyle na ile jeszcze umiem się modlić w intencji Szymona rzecz jasna… jego trudnego zdrowia… nie wywoływałam w swojej głowie przeszczepu… myślałam „Boże, żeby było najlepiej jak może być”… nie chcę więcej… proszę o niego… i Wiktorię…
ale…
Przecież wcześniej odwiedziłam już tyle miejsc w Polsce, bo zawsze będąc na wyjeździe – a przytrafia mi się ich sporo, głównie służbowo… więc to też nie mój wybór… jeśli na mojej drodze znajdowało się sanktuarium/ cudowny obraz/ cudowne miejsce… zostawiałam kartki z prośbami o modlitwę za Szymona (i Wiktorię w innej intencji)… cała Polska jest usiana tymi moimi karteczkami z moimi prośbami o zdrowie… ile razy były czytane… ile modlitw wygenerowały… Kalisz, Sejny, Sokółka, Kraków, Zakopane…
Ale uwielbiam być na Kurpiach od kiedy trafiłam tam po raz pierwszy 5 lat temu… kocham cudownych ludzi na Kurpiach… są mi tak bliscy, jak moja podlaska rodzina…
a rodzina…
Na początku sierpnia moja Mama, mimo iż nieustannie modli się za Szymona od kiedy wiemy, że jest chory, czyli od roku 2004… miał wtedy 8 lat… urządziła „ołtarzyk”…
Ale o tym dowiedziałam się już „po wszystkim” kiedy byłam w domu w listopadzie, bo przecież nie miałam czasu odwiedzić Mamy w tym gorącym czasie, a Mama ma swoje tajemnice i nic nie mówiła… bo telefony do niej to codzienność…
Położyła na fotografii Szymona, na jego płucach wizerunek z dłonią św. Ojca Pio… powiedziała, że coś ją olśniło, żeby zestawić Szymona i O. Pio … ten zestaw modlitewny ciągle istnieje u niej w domu… Szymon roześmiany z niewidoczną chorobą w środku… trudna genetyka… tylko on w całej rodzinie z jednej i drugiej strony… trudne dziedzictwo z genów przodków… bo przecież nie tylko ja i Piotrek jedyni mamy zmutowane geny, przez które jest ta dziwnie brzmiąca choroba… mukowiscydoza… tylko on jest tym „wybrańcem”, któremu choroba nie daje normalnie żyć…
a potem…
Przed 15 sierpnia… (Wniebowstąpienie Matki Boskiej, i MB Zielnej… czy ten moment też ma znaczenie to już nie wiem, tyle tych kumulacji nieziemskich… ?) odezwała się Danusia… jedna z mam, która ma chore na muko dzieci, ale nie znamy się osobiście…
Byłam przekonana, że w ogóle jej nie znam (chyba zaledwie raz wcześniej konwersowałyśmy na messengerze)… nie wiedziałam skąd wiedziała, że Szymon powoli zbliża się do przeszczepu… dlaczego przyszło jej do głowy mnie zagadać… była z córką w Zabrzu i zachęcała żeby tam spróbować, wszystko wyjaśniła i dała kontakt do lekarza… a nawet „nakazała” – „skontaktuj się, spróbuj”…
Więc potem myślałam, że to jak cud, jakby ktoś jej „kazał” mnie znaleźć… w tym newralgicznym czasie… musiała mieć olśnienie, że mnie znalazła i tym razem temat stał się już realny…
Już wtedy pomyślałam, no to nie ma co… próbujemy… Szymon też był chętny na tę próbę…
I wystarczyło zwykłe skierowanie od lekarza pierwszego kontaktu… bo warszawski lekarz od muko na pewno by powiedział „jesteście w Szczecinie, nie zawracajcie głowy”…
Zresztą sam skierował do Szczecina i powiedział jeszcze, że w Zabrzu Szymona nie zechcą, bo on za „trudny” pacjent…
Odzew z Zabrza był ekspresowy …
„Zapraszamy, przyjeżdżajcie jak najszybciej”… telefon od lekarza na urlopie… pomyślałam, że musi być „wariat”, skoro na urlopie czyta służbowe maile… warszawski lekarz był taki 8.00 -16.00 i ani minuty dłużej…
19 sierpnia pojechaliśmy z Szymonem do Zabrza na konsultację…
Szpital „Ameryka”, nowoczesny, a lekarze kontaktowi, tyle rozmów, bo przecież pierwszy raz… pielęgniarki cudowne…
Chwila dumania po badaniach – czy już, czy jeszcze nie… ?
Medycznie bez przeciwskazań … a raczej ze wskazaniem… bo nie wiadomo co dalej, bo dwumetrowych dawców, z jakiego Szymon potrzebował płuc, ze względu na jego wzrost i wymiary klatki piersiowej nie ma za wielu…
„Pewnie poczekasz z rok”… i nie wiadomo czy nie będzie poważnych zaostrzeń… lepiej jak się zdecydujesz… tak uważamy, że tak lepiej…
Po słowach lekarzy „jeśli zrobimy ci przeszczep za wcześnie, to trudno, ale z późno ci już nie zrobimy”…
Szymon podpisał zgodę na wpisanie na czynną listę do przeszczepu… przekonany on, i przekonana ja… przekonani razem… że to właściwa decyzja…
Wtedy też dowiedzieliśmy się, ze tzw. statystyki przeżywalności są dużo lepsze w Zabrzu, niż Szczecinie…
To rokuje lepiej…
Poczuliśmy, że tu będzie dobrze, że to ma się stać w Zabrzu…
I od teraz świadomość, ze jak zadzwoni telefon nie można powiedzieć… „to ja następnym razem, bo jestem na imprezie i czuję się git”…
„A czy trzeba siedzieć cały czas w domu ?” „jak będziesz w Zakopanem, to karetka podjedzie tam”…
No to da się jeszcze żyć..
Bo Szymon przecież łapał się każdej możliwej okazji do spotkania
Jak dobrze, że ma super kolegów…
lecz tylko miesiąc… to zaskoczyło wszystkich… tego nikt się nie spodziewał
Potem niezbędne szczepienia… zęby wyleczone już wcześniej… tylko jedno piwo na 4 godziny, gdyby jakieś spotkanie z kolegami… bo gdyby zadzwonił telefon nie można być pod wpływem alkoholu…
Przygotowana torba z rozpinanymi piżamami i szlafrokiem do wyjazdu jak do porodu… zdążyłyśmy z Wiktorią kupić szlafrok, uprać i uprasować…zebrać piżamy… parę dni przed… to wiem już potem, że tylko kilka dni przed…
Ale życie szło swoim torem…
Jeszcze ja na wyjeździe służbowym w Poznaniu i telefon Szymona, który zaczął się od słów „dzwonili z Zabrza”… oj, przemknęło mi, przecież to jeszcze niemożliwe… wyjeżdżając myślałam, czy ja powinnam w ogóle jeździć teraz w delegacje… ale uff, tylko coś tam chcieli…
i nadszedł… 27 września…
Piątek… wieczór… ja w domu, a dokładnie tydzień temu w piątek o tej porze w delegacji…
Jak zwykle siedzę przy laptopie, coś dłubię…
O godz. 21.00 wpada Szymon i mówi „dzwonili z Zabrza, że jest dawca i za godzinę podjedzie karetka…”
Oh… to już…? naprawdę…?
No tak, nie ma czasu na rozterki…
Bo najważniejszy Szymon… on gotowy… od miesiąca… gotowy…? Tak, bo Szymon to mądry chłopak…
Dobrze, że najważniejsza torba jest…
Szybkie dopakowanie… tylko godzina… bieganie po domu… bo co jeszcze… bo przyjedziemy zaraz jak tylko będzie można wejść, ale…
Dokumenty, inhalatory, bo na 100 % nigdy nie wiadomo jeszcze… zdarza się, że „zawracają”… święty obrazek, święte oleje od Mamy, żyrafka od Wiktorii… ganianie co jeszcze… obdzwaniamy… Pani Natalia rehabilitantka Szymona, Piotrek, Mama, brat, … „Gośka, to nie jedziesz z nim, powinnaś…” on zawsze mądrzejszy niż ja, wie lepiej… ale ja trochę jak Janda co wzięła udział w spektaklu zaraz po śmierci męża, a jak miałam jechać w niedzielę na dokumentację do badań… ja godzę wszystko… nie mogę zawalić… a on tam będzie miał opiekę…
Moje wsparcie tu czy tam będzie tym samym, bo i tak nie wejdę tam gdzie on…
A życie jest życiem…
Szymon pojechał sam… tak ustaliliśmy… powiedział, że lepiej jak zostanę, bo wrażliwa Wiktoria…, bo po co siedzieć pod salą… bo jak tak wypaść… bo po operacji i tak nie wpuszczą… bo na 100 % czy przeszczep się odbędzie będzie wiadomo jak przyjadą płuca… „Mamo poradzę sobie”… „tak, Kochanie…poradzisz sobie, jesteś dzielny, wiem…”
Mój mądry, spokojny Szymon…
Chyba bardziej denerwowali się kierowca i ratownik… może nigdy nie wieźli kogoś do przeszczepu… przemiła życzliwość i troska…
Buziaki… Szymonku widzimy się po… w nowym życiu…
Jazda ponad 200 km/h… bo trzeba szybko… to już relacja z trasy…
Bo do operacji trzeba się przygotować…
Od tego momentu nieustannie na telefonie z Zabrzem … Szymon, koordynator…
Co za noc i dzień… „jeszcze trochę, trzeba czekać, bo nie wiemy… o 13.00 będą płuca… wtedy powiemy czy przeszczep się na pewno odbędzie…”
„Przyjechały, są dobre”… zaczynamy… o 15.00
Pełen podziw dla Szymona, nienerwowo i bez środków na uspokojenie przed operacją… „Mamo jestem spokojny, nie boję się”
Zaufał i wierzył, że się uda…
My też… zaufaliśmy… wierzyliśmy…
28 sierpnia ok. 15.00 zaczął się przeszczep…
Skończył się ok. 5 nad ranem 29 września w dniu świętego Michała Archanioła…
Przespałyśmy z Wiktorią tę wyjątkową noc w domu, we własnych łóżkach… w domu jakby nic się nie działo… sprzątanie… praca… i tylko myśli, że gdzieś tam Szymon na stole operacyjnym… wyjmują mu „stare”, lecz jego płuca… wkładają nowe… czyje… ? ktoś musiał umrzeć, by on żył…
Spałyśmy, bo sen to lek… i tylko myślami przy nim… modlitwa to przywoływanie dobrego…modlitwa za tego, który dla niego znalazł się „tam”…
Taka noc… tyle myśli, modlitw, dobrych słów wsparcia innych ludzi… wszystko się rozhulało… wsparcie było bezcenne… czułam się nim oszołomiona… z każdej strony świata… od ludzi i z kosmosu…
Pierwszy telefon mógł być wykonany o 8.00… myślałam – jakby było coś nie tak, to na pewno zadzwonią, ale ufałam… jest dobrze… DOBRZE… NA PEWNO JEST DOBRZE…
Musi być dobrze…
Było dobrze…
Każdego dnia coraz lepiej…
Wcześniej trochę sią bałam jak słyszałam jak trudna to operacja i ile trzeba mieć samozaparcia potem, żeby walczyć…
Szymon może nie taki waleczny w normalnym życiu walczył…
Trudno nie połączyć dnia św. Michała ze św. Michałem Archaniołem z kurpiowskiego kościoła…
Czy to była Jego „interwencja”…?
„Cud”.
Przecież po to ludzie pielgrzymują w cudowne miejsca.
Moja „pielgrzymka” nie była zamierzona, ale ktoś mnie na nią „wysłał”,
a św. Michał to najważniejszy Anioł…
To był szczególny czas… kumulacja ludzi w miejscach wyjątkowych, obdarzonych mocą… moja Mama uruchomiła pół Siedlec, żeby się modliły… rodzina i znajomi… poprosiła księdza, żeby w trybie pilnym odprawił w sobotę mszę… kuzynka Ula w klasztorze… jedna znajoma Ania w Ziemi Świętej, kolejna Magda w Rzymie modliła się przy grobie Jana Pawła II, Pani Danusia dowiedziała się o „akcji przeszczepowej” w momencie jak była w Świętym Krzyżu, inne znajome dokładnie w tym czasie: Gosia w Częstochowie, Marysia w Niepokalanowie… bo przecież pisałam na fb, słałam smsy…
Nie byłabym w stanie nawet tego wyśnić…
A jeszcze nowy rok numerologiczny z innego porządku i nowy czas do którego przygotowywała Szymona Beata…
To ludzkie mega wsparcie słów i modlitw… płynące zewsząd informacje… telefony, smsy, wiadomości na messengerze, na facebooku… było czymś mega… jak morze albo i ocean miłości…
Głupie jest czasami mówienie, że się na coś zasłużyło, ale Szymon zasłużył… na pewno…
Dostaliśmy tyle wsparcia, że do tej pory czuję tę ludzka energię, która ciągle jest… nasza sytuacja uruchomiła w ludziach takie pokłady dobrych życzeń… wsparcia… jakby i im to było „potrzebne”, by poczuć…
To Szymon… to on i dzięki niemu
Ja tylko pośrednik, narzędzie…
Dziwne i piękne, że właściwie wszyscy których znam mają swoją cząstkę w tym wszystkim co się wydarzyło, bo nawet jeśli mnie gdzieś nie posyłali, to zawsze dostawałam SŁOWO
A słowa mają moc… słowo ciałem się stało…
Pierwszy tydzień po operacji Piotrek (dobreito…), 2 tygodnie ja, ostatni tydzień Piotrek…
Kiedy dotarłam do Zabrza poczułam je jak moje rodzinne miasto… czuję że to miejsce jest mi bliskie… nie tak piękne jak Kraków, który kocham najbardziej, ale ze śląskim charakterem… dwa tygodnie z Szymonem w szpitalu to był piękny czas… tyle rozmów, nadziei, mojego zwiedzania Zabrza… spotykania najmilszych na świecie ludzi tam… słońca… życzliwości… to była piękna złota jesień…
Po wszystkim…
… okazało się, że o Zabrze ocierali się moi znajomi: Staś miał wystawę obrazów, Ula dostała aktorską nagrodę… Luis znany z opowieści Iwony puszczał w Zabrzu tanga…
Jakby kierowały się tam energie…
Iwona napisała piękny realno-magiczny tekst „o nowych płucach dla Szymona”…:
idealne płuca Adama – pierwszego człowieka na ziemi – suną po niebie by po kilku godzinach trafić w ramiona Szymona. kosmos. porządek nie do przyjęcia przez tych co nie potrafią bezgranicznie ufać. podczas sobotniej nocy, cudotwórcy w Zabrzu dokonują przeszczepu w ciele młodego chłopaka. w tych samych chwilach, w innym miejscu diabeł z czarownicą tańczą tango z innego świata. złote gwiazdy siadają na ich rękach. kibicują. dodają odwagi by nie kończyli tego, co może być początkiem dobra najlepszego. szept serc tak wielu ludzi, którym bardzo, bardzo zależy… z chwili na chwilę zamienia się w anielską pieśń, słychać jej szum głęboki. daje siłę i wiarę, że życie Szymona wreszcie stanie się bezwzględnie normalne…
Do zamknięcia tych cudownych zdarzeń brakuje mi tylko miejsca skąd pochodzi 22 latek od którego Szymon dostał te nowe płuca… jeśli wszystko jest takie kosmiczne…
Chciałabym poznać to miejsce… bo czuję, że ono też jest znaczące… było lub będzie…
Ale może coś musi pozostać tajemnicą… bo poza informacją o płci, wieku i wzroście nie przekazuje się innych informacji…
Modlę się za to życie którego nie ma i które jest, dzięki tamtemu niedokończonemu… my świętowaliśmy życie, kiedy ktoś gdzieś, nie wiem gdzie… inni rodzice… opłakiwali śmierć…
Szymon żył jeszcze nie czekając z niecierpliwością, jeszcze dawał radę, mimo 20 % pojemności płuc… jego organizm przyzwyczaił się do tego rozłożonego na lata regresu jego organizmu …
Koncentrator tlenu chodził w domu cały czas…
Ale stało się po 5 tygodniach… ekspresowo… nie był jeszcze w najgorszym stanie… na granicy, bo też już nie chciało odbić…
Myślę… może ten przeszczep uchronił go przed nagłym pogorszeniem… przed czymś…
wszystko dziwne…
Przypomniałam sobie, że zachęcona kiedyś przez koleżankę Iwonę od pięknych opowieści – w momencie, kiedy Szymon miał duże pogorszenie wtedy, może to było z 7 lat temu… skorzystałam z porady „diagnosty- cudotwórcy”, który przepowiedział, że jak Szymon będzie miał 23 lata stanie się „coś” wielkiego, na granicy życia i śmierci… ale że będzie żył…
Takie płuca statystycznie zdarzają się rzadko, raz na rok -dwa lata… niełatwy temat… ale ja też oddałabym siebie, żeby ktoś inny mógł żyć…
Lecz życie przeplata się ze śmiercią banalnie i patetycznie…
wcześniej…
W styczniu 2016 Szymon dostał wstępną kwalifikację na przeszczep w Szczecinie…
Bo wcześniej 2015…to najgorszy rok w jego chorobie… ponad 3 miesiące spędzone ciągiem w szpitalu… i jeszcze 2 pobyty 2 tygodniowe…
i
ponad 3 lata „przeciągania”, żeby jeszcze odsunąć ten przeszczep… wszystkiego słucham kto co i jak leczy… wszelkie możliwe terapie… także niekonwencjonalne… akupunktura… chińskie zioła… wyjazdy nad ciepłe morze, po których zawsze było lepiej… bo wzrastała spirometria na jakiś czas, bo jemu było tam lepiej oddychać, miał więcej siły… ale przecież trudno się tam wynieść na stałe… zawsze myślałam, że może gdyby tam mieszkał… może byłoby lepiej… więc działało na krótko, ale działało… zamieszkać we Włoszech… marzenie… cała nasza trójka je lubi… tam nam dobrze… na chwilę w innym świecie… z dala od prawdziwego życia… jakby w innym, nie znaczy jakimś lepszym… innym…morze, leniuchowanie… zwiedzanie… lecz ostatni wyjazd czułam, że jakoś jest ostatni… przed wielkim „przed”…
i było tak, że ktoś polecał tych leczących…
Magda poleciła Kościół Wszystkich Świętych na Placu Grzybowskim w Warszawie i msze o uzdrowienie Odnowy w Duchu Świętym… ja średnio praktykująca, kiedy mogłam chodziłam w ostatni piątek miesiąca… kilka razy zdarzyło się tak, ze tuż po tych modlitwach Szymonowi się polepszało… jakby wszystko zależało ode mnie, matki… tej co wydała na świat… jakby wszystko już ode mnie zależało… jakby wszystko działo się przeze mnie… jakbym była jedynym rodzicem, bo i trochę jestem… bo wszystko płynie do mnie i ode mnie…
Cudem też zawsze na wszystko udało mi się zarobić, prace spływały, a ja zostałam trochę robotem… nie szkodzi… i przede wszystkim 1 % i zbiórki… tyle wpłacających ludzi, wystarczało…
Nie wiem czy tak „być musiało”, ale jest…
Wszystko jakby wg planu… nie-naszego… bo w tej chorobie nic nie dałoby się idealnie zaplanować… znam różne pechowe historie… Szymon też miał bardzo dużo pecha w tej chorobie… myślałam chwilami, że więcej niż inni, mimo iż późno zdiagnozowana choroba… miała być łagodna… nie była… nadrobiła te 8 lat…
Ale widzę już po co to przeciąganie, dlaczego się udało… dlaczego tyle… żeby się wydarzyło Zabrze… dlaczego ciąg tych zdarzeń…
Jak znaleźliśmy się w Zabrzu, oboje poczuliśmy, że to tam mieliśmy dotrzeć w tej drodze… że wszystko co się stało, doprowadziło nas do tego miejsca… w Szczecinie nie czuliśmy wewnętrznego spokoju… baliśmy się…
Marzę tylko o tym, żeby to był dobry omen dla Szymona… na tyle na ile może… na jak najdłuższą chwilę…
Kurpie i św. Michał Archanioł – najważniejszy z Aniołów… Zabrze… wszyscy ludzie, którzy stanęli na naszej drodze… nasza rodzina i przyjaciele… wszyscy WSZYSCY, którzy z nami byli i są nieustannie i pojawiają się nowi i.. 2 metrowy chłopak – tyle o nim wiemy…, którego płuca ma prawie 2-metrowy Szymon… i najwspanialsi lekarze i pielęgniarki ze Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu, których dobra energia, zapał, wiara i chęć niesienia pomocy działają… Zabrzański szpital to piękna wyspa… może czuwa nad nim duch prof. Religi, który chyba nie był wierzący, ale na pewno pozostawił dobrą energię… transplantolodzy to „bogowie”… nie mieści się w głowie jak można wyjąć jeden organ i podłączyć następny… i żeby ten mechanizm nadal działał… szacun…
W żadnym innym szpitalu nie czuliśmy nigdy tyle pozytywnej aury, życzliwości, normalności… nasze słowa podziękowania nie są w stanie oddać wdzięczności …
Wszyscy są w mojej głowie…
Nie jesteśmy centrum świata… ale nasza historia – mam nadzieję – może dać nadzieję na to co najważniejsze… banalną-niebanalną miłość i dobro, które może się wydarzyć w maxi wydaniu… odbieranie tego jest jak bycie na ciągłym haju… czuję się, jakbyśmy byli w tym momencie w lepszym świecie… niech to jeszcze trwa… marzę, żeby było dla Szymona tylko lepiej, ale wiem jak życie jest kruche… jak dobrze jest doceniać MOMENT… jak trudno jest zaplanować lepszy świat… lepsze życie… znam statystyki… średnia życia po przeszczepie to 10 lat… więc może być dłużej… lecz może być krócej…
Lecz można wykonać retransplantację…
Niektórzy myślą, że przeszczep to wyzdrowienie, ale nie…
Choroba zostaje… zostają inhalacje i multum leków… więcej ich niż dotychczas…
Lecz apetyt na życie jest większy…
Dziwi jeszcze czasem cisza po dźwięku koncentratora tlenu, który rozchodził się po całym domu…
Nasz żółw nie ma się gdzie grzać i nieodmiennie czeka w stałym miejscu… oby zniesiony do piwnicy już nie wracał… ufam, wierzę…
?
Co trzeba zrobić, żeby tak się pięknie poskładało… nie wiem…
ufać i wierzyć…?
walczyć… dobijać się… ?
modlić…?
niewidzialnie prosić świat…?
przywoływać DOBRO ?
dawać MIŁOŚĆ ?
Wiem tylko, bez względu na to, co się jeszcze wydarzy, że to będzie dla nas na zawsze PIĘKNA HISTORIA
i…
Zakwitł jeszcze kwiat zmarłego Piotra Szackiego w mojej pracy, który kwitnie tylko w momentach szczególnych… zakwitł w sierpniu… jak wróciłam z Zabrza…
Ten kwiat daje mi znaki nie z tego świata…wiem, że zakwitł dla mnie, że to znak…
to od Pana Panie Piotrze, wiem…
Bogowie
https://www.filmweb.pl/film/Bogowie-2014-694378
Dopiero obejrzani „Bogowie”, 6 lat od premiery, bo nie było okazji, a teraz przecież w temacie…
Są miejsca szczególne, których genius loci to wypadkowa energii miejsca i ludzi… to miejsca kosmicznej mocy… Śląskie Centrum Chorób Serca… już na zawsze będzie w wielu sercach…
Jak to się dzieje, że spotykają się właściwi ludzie w tym właściwym miejscu… tej tajemnicy nie da się rozwikłać, że los tak kieruje… nie znałam dokładnie historii Zbigniewa Religi, że powstanie SCCS odbyło się takim kosztem, wymagało tyle walki i uporu… ale to co film pokazuje najpiękniej to zapał, wiarę i energię zespołu… i ta energia, wiara, zapał oraz niemniej ważna pokora… i wszechobecna czułość (pojęcie które przed Olgą Tokarczuk implementowała Monika…) wszystko obecne do dzisiaj… to oby na zawsze spuścizna po prof. Relidze… zrozumiałam skąd ją czerpie ten najwspanialszy zespół… Szymon leżał w niejednym szpitalu w Polsce… i nigdzie nie czuliśmy tyle dobrego, tyle nadziei… i tyle nienazwanego… w każdej rozmowie, uśmiechu, geście z każdym lekarzem, pielęgniarką, fizjoterapeutami, nie wyłączając pań sekretarek…
Każdy kto obcuje z trudem choroby jest trochę zły na los… ja też… ale to doświadczenie zabrzańskie uniosło mnie nad ziemię i tak już pozostałam bliżej chmur… kontakt z „Bogami” nie mógł być przecież zwyczajny, codzienny, normalny… to doświadczenie z innego porządku… jestem ciągle trochę zła na tę chorobę, ale jednocześnie doceniam to co dostaliśmy „w zamian”… i nowe życie i radość z powrotów do Zabrza…
Czujemy się częścią “filmowego epilogu”… takie miejsca powinny pączkować…
maj 2020
święty Michał nie daje spokoju
znajduję nagle w portfelu pomiędzy kartami pomięty obrazek świętego Michała…
skąd go mam, nie pamiętam… kiedy i od kogo go dostałam… nie noszę świętych obrazków przy sobie…a on jest… realny…
Wiktoria „Mamo, może ten dawca miał na imię Michał ?”
nie wiem… bo nic o nim nie wiemy… wyszukiwanie wypadków nic nie dało…
nie potrafię zgłębić tego Michała… no ale to nie ja, to On daje mi znak…
skąd się wziąłeś Michale Archaniele w naszym życiu… ?
ani nie znam Michałów, ani nigdy nie miałam w pobliżu parafii pod wezwaniem św. Michała…
teraz trzeba na Kurpie na Przemienienie Pańskie… do Brodowych Łąk…mirakularność… ludzie wierzą… ja nie wierzyłam w cuda… albo wierzyłam i przestałam, bo się nie zdarzył, mimo, że tak bardzo tego na początku pragnęłam… potem był tylko racjonalizm… jeśli nie mógł zdarzyć się cud…ale się zdarzył… coś na kształt cudu…dla Szymona… to wszystko dla niego… jestem tylko pośrednikiem… narzędziem tego cudu św. Michała…
teraz już wiem po paru miesiącach, że tamten moment był „jedyny”, optymalny przed koronawirusem… bo mniej przeszczepów, bo niebezpieczeństwo, bo już nie można byłoby być przy nim… jedynie przyszłość mniej pewnie, bo studia, bo praca… ale przyszłość będzie… święty Michale…
ołtarzyk Mamy
Ręka O. Pio na nowych płucach Szymona… jego, nie jego… leczenie to walka z odrzutem… jakby inny organ bronił się przed zżyciem w innym człowieku… wszystko mamy przypisane do siebie… ale zawsze żyjemy dzięki innym… dzięki temu, że są…
Święty Michale pewnie powinniśmy Cię kiedyś odwiedzić, by zaświadczyć ten cud…
08.2020
Będę dopisywać do tej historii ciągi dalsze…bo na zawsze pozostanie najważniejsza… nie wiem dlaczego uwikłano w nią tyle osób… bo mogła być cicha… i to w zasadzie same kobiety, a jedyni mężczyźni to Szymon, nasz wybawca z Nieba św. Michał Archanioł i chyba trzeba też dodać O. Pio… zaprząta mi głowę ten cudowny splot, który się nie kończy, bo Szymon ciągle dostaje wsparcie z zewnątrz, jak urodzinowy prezent od Malki z Tel-avivu w postaci góry jedzenia… kobiety…
09.2020
Coraz więcej rozumiem… Św. Michał to pomocnik świętemu o. Pio podczas jego walk z demonem…
27.09.2020
Pierwszy rok nowego życia Szymona
Świętujemy 2 dni wcześniej, niż święto świętego Michała, ale odpusty też się przecież przekłada na niedziele… bo niedziela to święto samo w sobie…
Rok temu, była największa niedziela naszego życia… w niedzielę rano urodziła się Wiktoria, ale cud naturalnych fizjologicznych narodzin, wydaje się być „mniejszym” cudem niż ten medyczny, techniczny… ale przecież też mistyczny…
My wszyscy blisko przy nim, chociaż setki kilometrów…
To była noc modlitw, dobrych myśli i energii…
Pierwszy telefon mogłam wykonać o 8.00… „wszystko dobrze”… tak czułam… a potem już było „do przodu”… pierwszy obiad, pierwsze kroki, pierwszy spacer w nowym życiu z nowymi płucami…
Do dzisiaj unosi mnie ta energia którą wtedy dostaliśmy i wciąż dostajemy…
Chodzę ciut nad ziemią, jesteśmy bliżej chmur, jak płuca z chmur, które ‘zesłała’ nam Iwona, bo te ‘prawdziwe’ tak złożyło, że św. Michał „zorganizował”…
Trudna wdzięczność, bo przecież „zabrał” je, żeby mógł nimi oddychać Szymon… tak często myślę o dawcy, bo wiemy tyle ile można, że równolatka Szymona, że wzrostu Szymona…
Nie wiem czy byłeś… jesteś Michałem … Wiktoria mówi, że może właśnie tak… jakie miałeś plany w swoim młodym życiu… a teraz Twoje płuca w moim Szymonie… ale czuję, że Ty tam, „gdzieś”, nad nami sprzyjasz Szymonowi, że nad nim czuwasz, że w nim żyjesz, chociaż nie wiem kim byłeś i gdzie mieszkałeś… i pewnie się nie dowiem… chociaż tak bardzo chciałabym wiedzieć, nie żeby było jak w filmie, ale mam wrażenie, że gdzieś się otarliśmy o siebie w którejś z moich licznych podróży po Polsce… nawet jeśli nie tuż, to byłeś gdzieś obok… a teraz kawałek Ciebie jest w nim z nami…
Wiem, że Twoi rodzice po Tobie płaczą, bo nasza rocznica jest radosna, a Twoja dzisiaj, wczoraj bolesna…
Pierwszy dobry rok nowego życia, bez infekcji, szpital tylko do kontroli…
A ja nie drżę już przy każdym telefonie Szymona… bo nie ma „Mamo mam gorączkę, chyba trzeba znowu do szpitala”… jest „który olej, gdzie mąka…”, bo Szymon zaczął na dobre gotować…
A dalej… „gdyby nie koronawirus” byłoby normalniej… nie trzeba byłoby drżeć… ale przecież życie mamy jakie jest… a ja umiarkowanie wierząca wiem, że świętemu Michałowi zawierzyć się można… może nieracjonalnie… lecz to książę aniołów i wiele może… a dzień świętego Michała zawsze będzie dla nas szczególny… niech będzie najlepiej jak być może…pragnę najbardziej by święty Michał i ‘Michał’ czuwali nad Szymonem…
Jest też nasza na zawsze nieoceniona wdzięczność dla zespołu z Zabrza, aura ludzkich wdzięczności sprawia, że Śląskie Centrum Chorób Serca to takie miejsce, że można się rozpłynąć w DOBRU, które emanuje… jak ktoś chciałby poznać najlepszy zespół polecam lekarzy z SCCS… są dla mnie wzorem tego co znaczy ten zawód, misja, pasja i wszystko podporządkowane temu by to, co nieuchronne przekuć w życie…
Są różne ‘uwznioślające’ miejsca, sanktuaria, miasta, morze, góry… dla nas jest Zabrze i Śląskie Centrum Chorób Serca…
Nieustanna wdzięczność dla lekarzy Marka Ochmana, Macieja Urlika i wszystkich których tu nie ‘mam’ na facebooku, ale w sercach są… doktor Mirosław Nęcki przysłał nam w niedzielę wieczorem zdjęcie Szymona… i mogłyśmy już z Wiktorią spokojnie spać… „Bogowie”…
29 wrzesień 2019 przetransformował nas wszystkich, bo przeszczep jest jak zmartwychwstanie, jest przejściem w inny wymiar… jest takim kosmosem, że nie ma już ludzkich małości…nie liczą się, nawet jeśli są… doświadczenie nieuleczalnej choroby jest traumatyczne, a cierpienie powtórzę za innymi nie uszlachetnia, ale po tym jesteś na skraju śmierci i życia a Szymon, mój syn, to jak kawałek mnie… wchodzisz na inny poziom… dostajesz swój matrix… i nie oddałabym teraz tego doświadczenia… fruwam dzięki niemu, ale nie odfruwam… to lot w głąb serca i umysłu… transplantacja jest cudem i oby ten cud trwał… mimo, iż to nie wyzdrowienie, mimo, iż leki, inhalacje i uważność…
Jesteśmy ciągle w środku tego cudu… I dziękuję wszystkim, dzięki którym się to wydarzyło….w Niebie i na ziemi… wszystkim którzy pomagają nam wytrwać… którzy są tu i tam… nie dam rady wymienić wszystkich, ale pamiętam…
fotografie, zdjęcia z archiwum rodzinnego (za zgodą Małgorzaty Jaszczołt)