Ty, który oceniasz mnie z krzywdzącą łatwością…

8

…powiem ci, dlaczego tak mnie nie lubisz. Dlaczego mówisz za moimi plecami, że jestem wyniosła i udaję, że cierpię. Sądzisz, że skoro na biedną nie wyglądam, to znak, że zarabiam na chorobie mojego dziecka. I że jestem bezczelna, bo śmiałam wystawić zdjęcie, jak uśmiecham się do koleżanki, która zabrała mnie na lody i spacer. I jak mogłam iść do fryzjera, zrobić makijaż i zadbać o siebie.

Nie znosisz mnie, bo znowu mnie dziś widziałeś. Szłam z wysoko podniesioną głową, wszystkim patrząc prosto w oczy. Byłam miła dla starszej pani, której zabrakło kilka złotych do zakupów, bo rząd zrobił ją w balona. Wiem jak jest, mnie i moje dziecko też zrobił. Robi od lat. Zapytana co słychać, odpowiadałam, że wszystko ok i daję sobie radę.

A według ciebie, powinnam ubrać worek pokutny. Zaniedbać się i tłumaczyć z każdego, wydanego grosza. Użalać się i płakać. Opowiadać o swoich nieprzespanych nocach, strachu, długach i poczuciu porażki. Żebyś miał się czym karmić, gdy fałszywie mi współczujesz.

Dlatego zabiorę cię na chwilę do mojego piekiełka. Nie żeby ci dowalić, tak jak ty mi.
Tylko żebyś docenił, swój mały raj, jakim jest życie bez wyroku śmierci.
Ja mogę o nim tylko pomarzyć. Jeśli mi łaskawie pozwolisz.

Jestem matką, śmiertelnie chorego syna i żyję w kraju, w którym nic nie działa jak powinno. Na komisji odbierającej resztki godności, lekarz nie specjalista, nie potrafi wypowiedzieć nazwy choroby, więc raczej i pojęcia o niej nie ma. Dlatego pewnie, dwa tygodnie później widzę listonosza, który przynosząc wyczekiwaną decyzję, mówi, że na pewno się udało. Nie udało. Trzeba będzie się odwoływać, udowadniać, że umiera, że nie może pracować wszędzie, że nie może pracować nigdzie. Żeby dostać kilkaset złotych renty jałmużny, której wystarczy na lichą trumnę. Bo żyć się za to nie da. Mój dorosły syn, którego czasem trzeba na rękach zanieść do łazienki i łgać prosto w oczy, że jeszcze chwile, że ból zaraz minie. A potem dusić się w kącie, między ścianą a podłogą, w ciasnej szczelinie, i wyć ze wstydu i bezsilności. Mój dorosły syn, o którym mówi się w ministerstwie zdrowia, że leczyć się nie kalkuluje. To on jeszcze żyję? Zdaje się wtedy słyszeć.

Wcześniej też byłam matką. Dziecka i nastolatka, który w prezencie na urodziny, dostał rurkę z tlenem i pękające żyły. Który wakacje spędzał w klinice, żeby choć z miesiąc w miarę spokojnie, “chodzić” do szkoły i zachować namiastkę normalności. Który na pytanie, dlaczego (nie)chce mieć dziewczyny, (nie) odpowie ci, że wstydzi się swojej cuchnącej dziury w brzuchu. Dziecka, które z dzieciństwa najlepiej pamięta szpitale i pogrzeby rówieśników. Ja wiem, że ciężko ci to czytać, wyobraź sobie jak mi ciężko to pisać i przypominać sobie, w jakim szambie, przyszło mi żyć. Kiedy nie wiesz czy chcesz się obudzić jutro, bo dziś tak cię skopało. O ile w ogóle spałeś. Ja się najczęściej wcale nie kładę, bo przy łóżku wypełnionym majaczeniem i czterdziestostopniową gorączką, modlę się. Do Boga, w którego coraz trudniej uwierzyć. Żeby dał mojemu dziecku, choć chwilę spokoju. Albo żeby go zabrał, przestał pastwić nad nami. Tak, bo mam k..rwa prawo, modlić się o co chce. Nawet o śmierć, która i tak nadejdzie. Tylko dlaczego najpierw tak męczy, że twarzą umazaną krwią wyplutą z płuc, błaga. A rano nie wie, czy bardziej z ulgą czy niedowierzaniem, wita kolejny dzień. Za który nie wiadomo czy dziękować, czy przeklinać, że jednak nadszedł.

Byłam też matką noworodka, które zabrano mi kilka tygodni po urodzeniu. Którego nie mogłam kłaść spać, do jego łóżeczka. Którego nie mogłam brać na ręce i przytulać, żeby nie odłączyć od jego wychudzonego ciałka, jednej z kilkunastu rurek. Z którym nie mogłam iść na spacer po parku, wystawiając dziecięcy wózek prosto do słońca. Którego kazano mi szybko chrzcić na oddziale intensywnej terapii, tłumacząc, że jest źle, że może za chwilę już nie będę mamą. Byłam tą, która w pustym dziecięcym pokoju, dławiła się łzami, krzykiem rozdzierającym serce, tuląc do serca jego maleńkie ubranka. Tą, która do każdego posiłku, przełykając potok niezrozumienia z oczu, dodawała garść nie kolorowych tabletek. Tą, która zamiast kołysanki, drżącym głosem, prosiła – Ojcze Nasz, błagam cię! Nie każ mi stać na cmentarzu i patrzeć, jak w ciemnym dole, znika maleńka część mnie, której nie dałeś nawet dorosnąć.

Jutro też nią będę. Taką przynajmniej mam nadzieję. Bo nauczona strasznym doświadczeniem sprzed lat, niestety wiem. Wiem, że wszystko może się skończyć nagle i boleśnie. Siną z braku tlenu twarzą, spojrzeniem proszącym o pomoc i coraz wolniej bijącym sercem. Nieprzerwaną linią na wyświetlaczu monitora, dźwiękiem, który zostanie we mnie na zawsze i ze słowami, że komuś przykro. Z zimną jak lód dłonią, martwym spojrzeniem, zasuwanym czarnym workiem.

Na razie jestem. Widzisz mnie codziennie, jak idę ulicą, jak nie płacze i nie jestem smutna. Choć właśnie komornik wysłał mi pozdrowienia, a energetyka pokiwała groźnie palcem, za nie zapłacony rachunek. Robię zakupy ze stoickim spokojem, żeby nikt się nie domyślił, jak skrupulatnie podliczam kwotę, bo na śniadanie, obiad i kolację, mam całe 30 zł. Wiem, że to brzmi abstrakcyjnie ale są rzeczy, które się ponoć filozofom nie śniły. Tak jak matki, które mijasz i pojęcia nie masz, że właśnie ktoś w urzędzie, potraktował je jak gówno, sugerując, że lepiej by się za robotę wzięły. Bo tylko żebrać pod sejmem potrafią, zbierać do puszek z podobizną ich dzieci, prosić o to, co w każdym normalnym kraju, zapewniają ci, co na ogól tak wiele obiecują. U nas, obietnic nie dotrzymując.

Nie waż się już więcej, mówić za moimi plecami, że udaję, że naciągam a potem roztrwaniam. Że okradam, oszukuje, że nie zasługuję. Nie chcę twojej litości, podszytej obłudą.Nie chcę klepania po ramieniu, wsparcia”dobrym”słowem, drwiącym ze mnie w każdej sylabie. Nie potrzebuję wyrozumiałości, która nic nie rozumie, nic o mnie nie wie. Nie chcę żeby jedna z twoich dłoni, złudnie wyciągała mnie na powierzchnie, a druga w tym samym czasie, kopała pode mną dołek. I nie pieprz więcej, że znasz mój ból i strach, gdy na twoje szczęście, pojęcia o nim nie masz.

A gdy kolejny raz się miniemy i zanim pomyślisz, że moja głowa uniesiona zbyt wysoko, pomyśl czy coś nie trzyma mnie za gardło. Pętla ze sznurem przywiązanym do rezygnacji, którą za rękę prowadzi depresja. Pewnie dlatego, taka radosna jestem jak sądzisz i nie zrozpaczona. Bo ostatecznie, nie jestem sama. Choć mam wrażenie, że jednak nie chciałbyś poznać tych moich “koleżanek”. I wiem, że się nie mylę.

I wiem też, że choćbyś się starał, nigdy nie przebijesz mnie w cierpieniu. Bo to ja jestem matką dziecka, które umiera.

Anika Zadylak

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

  1. Bogumiła mówi

    Witam serdecznie. Mam wrażenie, że artykuł jest o mnie. O nas drogie mamy chorych dzieci. To jest takie prawdziwe. My nie mogąc się spełniać zawodowo mamy swoisty areszt we własnych domach i jeśli czytają to ludzie mogący normalnie pracować i nas krytykują to niech najpierw ubiorą nasze buty i przejdą naszą drogę a później spróbują oceniać. Drogie mamy jesteśmy silne wtedy, kiedy trzeba, płaczemy gdy nasze dzieci nie widzą a mimo to jesteśmy, kochamy chociaż bardzo cierpimy. Życzę nam wszystkim siły, wytrwałości i jeszcze wyżej podniesionej głowy, nie przez sznur ale przez dumę. Pozdrawiam.

    1. Kanalia mówi

      A jeśli czytają to ludzie ” w Twoich butach” i myślą dokładnie to samo, co owi bezduszni mogący na nas/Was pracować to co?

      1. Anna S. mówi

        Chyba najgorsze jest to licytowanie się matek, która ma gorzej, której dziecko “chorsze”, potrafią wręcz szafować rokowaniami nie będąc lekarzami, ani nie znając stanu dziecka. Matki chorych dzieci powinny się wspierać i owszem, uśmiechają się do siebie. Jednak nie zawsze ten uśmiech jest szczery. Niejedna potraktowała mnie jako “konkurencję” do zbierania 1%, bo przecież ona ma gorzej, a ja nie powinnam zbierać tylko dom sprzedać. Nie należy do mnie, tylko do banku, ale wg niej – mam go sprzedać. I chyba zamieszkać pod mostem z nieuleczalnie chorym, niepełnosprawnym dzieckiem. To od matek chorych dzieci płynie najwięcej jadu, niestety. Wystarczy poczytać rozmowy i komentarze, nierzadko kłótnie w kilku grupach na fb… Przykre. Bolesne. Ale na szczęście większość jedzie rzeczywiście na tym samym inwalidzkim wózku swojego dziecka. Od wielu dzielnych mam doświadczyłam pomocy, porady, niekłamanej sympatii. Oby nikt nikomu nie był wilkiem, to będzie nam łatwiej przebrnąć przez najtrudniejsze chwilę… Pozdrawiam

  2. Kanalia mówi

    A o Wykluczonych opiekunach Anika słyszała? Albo o takich niezobowiazanych do alimentacji? A o tych, co 30 lat zapierniczali na jej świadczenia i “jałmużnę” jej dziecka, a teraz sami mają podobnej kwoty rentę?
    Czy może Anika jest tak zapatrzona we własne cierpienie i ból, ze nawet się nie zastanawia, że ten jakiś, co “jej nie lubi za fryzurę i dumnie podniesioną głowę” – czasem tygodniami żre chleb ze smalcem, bo jego żona miała wylew albo matka ma Alzheimera?
    Taaa… Anika z tych dumnych nagrodzonych, o których Bruno Ferrero tak romantycznie pisze. Taka bohaterska. Taka silna. Taka z pogardą mówiąca o jałmużnie…

    To mówię ja – niepełnosprawna, matka niepełnosprawnej i żona niepełnosprawnego. Która od lat zamiast “dumnie podnosić głowę” – po prostu stara się być człowiekiem i zauważać innych, a nie tylko gapić się w środek własnego ciężkiego losu.

    Żałość, Aniko. Po prostu żałość. I nadęta martyrologia rodem ze Smoleńska.

    1. Jadwiga mówi

      Po co licytować się kto ma gorzej?

    2. Anika mówi

      Kanalia Mówi – dziękuję za Pani komentarz. I życzę wszystkiego dobrego.

  3. Renata mówi

    Bo tak jest w tym pieprzonym kraju i nikt nigdy nie zrozumie bólu drugiego człowieka a tym bardziej matki chorego dziecka

  4. Aga mówi

    Kiedy to mówisz ludzie odwracają się, nie chcą tego słyszeć, nie chcą sluchać pretensji, myślą ludzie mają gorzej.
    Mówią jesteś silna, zwalając z siebie jakąkolwiek odpowiedzialność za słabych i chorych, bo przecież jesteś silna. Dasz radę.
    Bardzo dużo jest egoizmu. Bardzo trudno jest żyć z piętnem uciekajacego czasu, ogromu obowiązków, przy tym mając dziecko, które rozwija się normalnie, ma potrzeby jak każde inne dzieci, ma marzenia.
    A gdy masz jeszcze inne dzieci i musisz to wszystko pogodzić. Gdy się wkurzasz bo Cię to przerasta to nazywają Cię wariatką, że nie masz prawa…Masz prawo.
    Tylko ciężkie to życie, brak wsparcia i zrozumienia to jest klucz.
    Trzymajcie się mamuśki.

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.