Poniedziałek.
– Mamo zadzwoń do kliniki. Coś jest nie tak, czuje się gorzej niż zwykle.
Dzwonię. Umawiamy termin na czwartek. Młody robi inhalacje za inhalacją. Drenaż za drenażem. Wypluwa z siebie ogromne ilości gęstej, lepkiej wydzieliny. Męczy go każdy krok. Przynoszę mu obiad do łóżka. Zjada połowę, wkładając w to straszny wysiłek. Siedzę w pokoju obok, czuje strach którego nie rozumiem. Bo jest inny niż zwykle. Widzę jego przygarbioną postać. Widzę, jak z trudem łapie powietrze. Widzę, że oddychanie przynosi mu ból. Boże – myślę – Ty chyba nie myślisz, że Ci go oddam. Wieczorem nasłuchuje czy oddycha. I modlę się, by kolejny dzień przyniósł choć trochę ukojenia.
Wtorek.
Poci się. Leje się z niego po nawet najmniejszym ruchu. Biegnę do apteki, wykupuje długą listę leków, wracam i mu je podaje. I nie widzę różnicy. K..rwa – wyrywa mi się w myślach – Co jest? Dlaczego nie pomaga jak zwykle? Robię mu zimne okłady, bo zaczyna gorączkować. Dzwonię do taty i mówię, że chyba coś złego nadciąga. Że nie wiem, czy sobie poradzimy. – Ty na pewno dziecko, bo musisz, bo matką jesteś i on cię teraz potrzebuje bardziej niż zwykle. Prawie nie wychodzę z domu, bo boję się go zostawić nawet na kilka minut. Przyjaciele ogarniają zakupy, ogarniają moje sprawy. Są. Jak kamizelka ratunkowa, bo czuję, że spadam na dno. Muł z rozpaczy, rezygnacji, z poczucia winy, że czegoś nie dopilnowałam. Odliczam godziny do wyjazdu i nieustannie czuwam.
Środa.
Jest źle. Jest coraz gorzej. Przyniosłam obiad, nie zjadł nic, mówi, a raczej pisze na komunikatorze, że nie da rady, nie jest głodny tylko dziwnie zmęczony. Widzę, że oddycha mu się coraz ciężej, że boi się zasnąć, bo zdaje sobie sprawę, że może się już nie obudzić. Mówi do mnie niezrozumiałe wtedy słowa. Żebym się nie poddawała, że życie takie jest, że musi się kiedyś skończyć. Ale że jestem najlepsza, że nie mógł sobie wymarzyć fajniejszej mamy, kompana do meczu z mukowiscydozą. Ale że nie zawsze możemy wygrywać. Żebym nie miała sobie za złe. Pytam czy wezwać pogotowie, zaprzecza, przypomina, że jutro rano już wyjeżdżamy, żebym tylko nie panikowała. Bo potrzebuje mojego spokoju. – Twoje opanowanie mamuś, już nie raz wyciągało mnie z najgorszego piekła.
Czwartek.
Zrywa mnie dźwięk respiratora. Wbiegam i widzę, że jest siny. Wzywam pogotowie i zaczynam reanimację. Krzyczę w sobie – Synu błagam wracaj! Nie zostawiaj mnie tu samej, ja jeszcze nie jestem gotowa. Gdy go zabierają, dociera do mnie, że gotowa nie będę nigdy. Pakuje jego rzeczy, dokumentację medyczną, ulubioną poduszkę. Odbieram telefony. Najpierw od Magdy. Ona jest zawsze. W dzień i w nocy. Jej mama powiedziała ostatnio – To nie prawda, że nie masz tu rodziny. Bo przecież masz nas. Potem piszę Damian, zaraz po nim Kamil. Piszą praktycznie to samo.- Chcesz to zjadę do Polski, chuj z tą robotą jeśli mnie potrzebujesz. Zaraz potem czytam jak Piotrek zaznacza – Pamiętaj, że jestem tuż obok. Aśka i Jadzia zapewniają, że sobie poradzę a jak nie, to pomogą mi odnaleźć drogę do siebie. Do swojej wiary i nadziei, która mnie przecież nie opuszczała nigdy. Gonię za karetką, żeby być przy nim gdy się obudzi. Przecież się obudzi prawda? – Prawda – nagrywają się chłopaki, zgraną paczka mojego syna. I śmieją choć boją jak ja – Pani mamo, jeszcze nam pani wszystkim zrobi te najlepsze na Podkarpaciu schabowe.
Piątek.
– Pani syn jest w stanie śpiączki farmakologicznej. Rokowania są złe, nie będę pani okłamywał ale Patryk panią słyszy, tak mi się wydaje jeśli wierzyć opowieściom ludzi, którzy w tym stanie już byli. Siadam przy szpitalnym łóżku, staram się nie zwracać uwagi na aparaturę, która podtrzymuje to kruche życie. Opowiadam mu, co będziemy robić kiedy się obudzi. I przepraszam za wszystkie wyrządzone wg mnie krzywdy. Za zaniedbania, za depresję, która nie pozwalała mi do końca normalnie funkcjonować. Odczytuje w tym samym czasie wiadomości, od Marzeny od Mirka, od Anny, od kilku innych osób, którym nasz los kompletnie nie jest obojętny. Nie chcę wyjść z sali gdy jestem o to proszona. Boję się, że gdy wrócę będzie już za późno.
Sobota.
Stan się pogarsza. Jego ciało puchnie, nerki odmawiają współpracy. Znowu dzwonię do ojca. – Dziecko moje, nie trać wiary. Czasem to wiara jednego człowieka może uratować to cholerne życie. Przecież Ty wiesz to najlepiej. Zasypiam na chwilę skrajnie zmęczona. Śni mi się moja śp. mama. Idziemy wzdłuż plaży, ona milczy, ja płaczę. Po chwili zatrzymuje się, bierze moją dłoń i przykłada ją do swojego serca. – Czujesz? – pyta- Jego serce też nadal bije. Zbieraj się dziecino, bo to jeszcze nie czas. Budzę się zlana potem. Wystraszona do granic możliwości. Dzwoni telefon . W słuchawce słyszę – Niech pani tu szybko przyjdzie. Biegnę ile tylko sił. Pada drobny deszcz. Miesza się z łzami, zagłusza mój krzyk. Widzę go jak siedzi na łóżku. Wyciąga do mnie rękę. Całuje ją jak matka nowo narodzone dziecko. I czytam bo mówić jeszcze nie ma sił – Nawet taka zmęczona jesteś najpiękniejszą matką świata. Dobrze cię widzieć.
Ciebie też synu.
Niedziela.
On piszę ja odpowiadam. Bo jeszcze ma rurkę, przez którą ciężko mówić. Ale jest, uśmiecha się, zadziwia lekarzy, którzy z niedowierzaniem kręcą głową. Ja też się nadziwić nie mogę, że jeszcze kilka dni temu odchodził, a dziś piszę – Połóż się obok, to duże łóżko, popatrzymy w sufit, wymyślimy własne gwiazdy i nazwiemy je po swojemu. I nazywamy. Imionami przyjaciół, którzy nam obojgu nie pozwolili wtedy odejść. Pyta kiedy wracamy do domu. Po chwili jednak sam dodaje – Dom jest wszędzie gdzie jesteś ty mamo. Tak, dom jest wszędzie gdzie jesteśmy my i te nasze gwiazdy, bez których nie odnaleźlibyśmy drogi powrotnej. Śmiejemy, że wszystko w życiu jest po coś i że nas już nic nie jest w stanie pokonać. Doktor patrzy na nas i dodaje – Takie cuda to trzeba opisać.
Poniedziałek.
Jadę szeroką autostradą. Jest prawie wieczór, niebo jaskrawo różowe. Myślę o ludziach, którzy pojawili się w naszym życiu. I, że jak to powiedział doktor, trzeba to opisać. Przygotowuje pokój na jego powrót, myślę o tym co już za nami. I o tym, ile jeszcze nas czeka. I o tym, że świat jest zbyt pięknym miejscem na to, żeby je opuścić.
Lepiej zostać. Walczyć. I wygrać.
Moim przyjaciołom dziękuję za to, że po prostu są.
Synowi za to, że do mnie wrócił.
Sobie za to, że się nie poddałam.
Bo życie to dobry powód żeby nieustannie je świętować.
Mija dokładnie rok od tamtych wydarzeń.
My na dobrej drodze.
Niebo nad nami, pełne naszych pięknych planet.
Ostatnia bitwa zapowiada się wygraną.
Czy są większe powody do radości?
Nie ma.
Bo gdy wygrywasz życie, wygrywasz wszystko.
Mojemu synowi i przyjaciołom.
Najlepszym jakich mamy.
Tekst pisany przy dźwiękach Snow Patrol – Chasing Cars.
” Jeśli się tu położę
Jeśli po prostu się tu położę
Czy położyłabyś się ze mną i po prostu zapomniała o całym świecie?”
Zawsze Patryk.
Anika