Nazywam się depresja i sprawiam, że nie chcesz…
Odkąd skończyłem 9 lat jestem świadomy, z czym się urodziłem. Że mukowiscydoza jest jak wyrok z zawieszeniem. Tylko tu nigdy nie wiadomo na jaki czas. Bo ubiegły rok pokazał mi, że ten może się skończyć w mgnieniu oka. Życie z ciągłym oddechem śmierci na plecach, może wykończyć. Najpierw zabiera się za ciało potem za głowę. A gdy do tego zaczyna chorować dusza i nikt ci w porę nie pomoże, że zauważy, kończysz na pętli, która coraz bardziej oplata twoją szyję. A depresja to dodatek do choroby, która od lat zabiera mi oddech. We dwie mają ogromną siłę, dlatego nieustannie musisz walczyć. Żeby cię w końcu nie pokonały. Bo to oznacza już tylko jedno.
Kilka lat temu podczas pobytu na oddziale w Rabce Zdroju, jeden z lekarzy powiedział do mnie zdanie, które utkwiło w mojej głowie i przez lata pokazało mi ile w nim prawdy. – Gdy w rodzinie zaczyna chorować jeden to cała reszta „choruje” razem z nim. I wszyscy tak naprawdę potrzebują opieki, zwłaszcza psychiatrycznej. Bo choć każdemu na inny sposób to wszystkim ciężko to znieść. Brzemię śmiertelnej choroby.
A dziś mimo tego, że zaczęłam od swojej rodziny, od wypowiedzi mojego syna, opowiem o innych ludziach.
W ich domu, zarówno mukowiscydoza jak i depresja, zebrały największe żniwo. – Czy mam pretensje do syna, że się w końcu poddał? A wie pani jak długo walczył? Czy mam prawo oceniać jego wybór? Nie, bo nas ta choroba wszystkich tak naprawdę wykończyła.
Siedzimy w przytulnym salonie. Rozglądam się i nie dziwi mnie brak zdjęć Jacka. Gdy zmarł mój mąż, też ich nigdzie nie miałam. Bo ciągle zbyt bardzo bolały. Ja byłam żoną, a przede mną siedzi matka. Zaraz obok lekko przygarbiony ojciec. Ja straciłam męża, oni jedynego syna. Bo od samego początku coś zawiodło.
– Szybko Jacusia zdiagnozowali, kilka miesięcy miał. Wiadomo, te dwadzieścia parę lat temu aż takiego dostępu do leków nie było, ale jakoś się żyło. Jak skończył 12 lat zaczęło się pogarszać. On coraz bardziej chory był i smutny jakby też coraz bardziej. Te oczy mu tak gasły, tylko ja wtedy myślałam, że to przecież normalne. On widzi co się dzieje, czuję, ma świadomość tego na co i jak bardzo jest chory. Ja się boję a co dopiero on. A my już wtedy wszyscy przestawaliśmy sobie z tym radzić. Mąż nawet trochę popijał po pracy, bo spać nie mógł. No powiedz Marek, przecież ja nie mam pretensji.
– Tak. Przyszedł moment, że mnie to przerosło. Ani razu nie pomyślałem, żeby ich zostawić, zrzucić na Basie całą odpowiedzialność. Ale czułem, że opadam z sił, trzeba było coraz więcej pracować, bo leki drogie, coraz większe zmęczenie. A tu jeszcze masa zmartwień i obowiązków. I ten ciągły strach o syna. To się nie da tak wytłumaczyć, opowiedzieć jednym zdaniem. O tym lęku, o tej bezsilności, bezradności takiej, że nie wiesz co z sobą zrobić. A tu trzeba wesprzeć i jego i żonę. Aż samemu się odkrywa, że też by się przydało, żeby ktoś pomógł, wysłuchał. Przecież przy nich płakać nie będę, twardy muszę być. Jestem głową rodziny, mają tylko mnie.
Wiem, że Jacek miał 27 lat, gdy odszedł. Wiem, że w ostatniej chwili rozmyślił się co do przeszczepu. I nawet to rozumiem. Wiem, że starał się leczyć również psychiatrycznie. Celowo napisałam, że się starał, bo wiem jak to u nas wygląda. Pisałam o tym nie raz. Brak kadry, ośrodków, szpitali psychiatrycznych. Roczne oczekiwanie na wizytę u terapeuty. Nawet prywatnie są kolejki. Jeśli kogoś stać, przy rencie około 1500 zł. Wiem co go doprowadziło do decyzji jaką podjął wtedy w nocy. Nie wiem tylko dlaczego nadal dochodzi do takich sytuacji. Nie mogę tego zrozumieć.
– Wyglądał jakby spał tylko koncentrator tlenu nie chodził. To mnie zaniepokoiło. Spojrzałam na niego i wiedziałam co zrobił. Czułam. Może już wcześniej to zauważałam, ale zbyt bardzo się bałam, nie chciałam tego do siebie dopuścić. Tej myśli, że on już się poddał a ja nie wiem jak mu pomóc. Bo od dawna sama potrzebowałam pomocy. Były momenty, że byłam tak słaba, że ciężko mi się było nawet umyć. Ubrać w coś czystego. Posprzątać mieszkanie, wyrzucić piętrzące się worki ze śmieciami. Jakby jakaś grypa z ogromną temperaturą nagle osłabiła coś tak, że nie miałeś sił na nic. Zwłaszcza żeby żyć, a z tyłu głowy masz, że musisz, że ty nie możesz odpuścić, że choć nie dajesz rady podnosisz się z podłogi i idziesz, jak taran. Zatracając po drodze wszystko, zwłaszcza siebie.
– My jako rodzice nie chcemy się tłumaczyć, że nie dopilnowaliśmy, bo robiliśmy wszystko co w naszej mocy. Samych od lat toczy nas depresja, rzadko leczona bo finanse, bo ciężko się dostać do lekarzy, utrzymać systematyczność terapii. A to wszystko jest ważne niestety i niezbędne, żeby z tego jakoś wyjść. Jacka wymęczyła przede wszystkim choroba podstawowa, ta która towarzyszyła mu od pierwszego do ostatniego dnia. Ciągłe pobyty w szpitalu, pogorszenia, tygodnie przykute do łóżka. Niemoc, ból i to najgorsze – ciągła duszność, płytki oddech, coraz więcej sprzętu w maleńkim pokoju. W więzieniu, jakim się potem stał też nasz dom. I tak naprawdę my wszyscy razem, zatroskani o siebie, każdy w osobnym pokoju ze swoim cierpieniem. Każdy w swoim małym piekle. Myśli pani, że mi nie przemknęło, żeby to skończyć. Żeby się już nie obudzić. Tylko ja jako ojciec wiedziałem, że muszę. Może Jacek poczuł, że już nic nie musi, że ma dość, że już po prostu nie chce. Czy miał do tego prawo? Zostawił pustkę, której już nie wypełni nikt. Ale czy mam żal? Do dziecka, które od lat męczyło się z dnia na dzień coraz bardziej?
Wchodzę do małego pokoju. Widzę sporo książek o różnych, pięknych zakątkach tego dziwnego świata. Pewnie tak podróżował, myślę, gdy już nawet nie mógł wstać z łóżka. Siadam przy biurku. Lekko zakurzony inhalator, dozownik na leki, strzykawki do Colistyny. Mały album, w środku kilka zdjęć. Widzę uśmiechniętego chłopca, jasne włosy, spokojne oczy. Ma na oko jakieś 7 lat i chyba jeszcze nie rozumie. Potem już patrzy na mnie 18 letni mężczyzna, który najwyraźniej zrozumiał już wszystko. To z czym przyszło mu żyć. Odwracam się i patrzę na kanapę stojąca w rogu pokoju. Myślę o tym, co wtedy czuł, zastanawiam się czy się wahał, czy można było jeszcze mu jakoś pomóc. Rozumiem jego decyzję choć ciężka zwłaszcza dla tych, których tu zostawił. Bo przecież sama tak często mam po prostu dość.
– Wyglądał jakby spał. Taki spokój miał na buzi, jakby już niczego się nie bał. Zanim zawołałam męża, usiadłam chwilę przy nim. Pogłaskałam zimne już czoło, położyłam twarz na jego dłoniach. – Wybaczam Ci synku i przepraszam, że jeśli Cię zawiodłam. Nie gniewam się, że tak zrobiłeś – powiedziałam i wtedy przybiegł tu mąż. Tak strasznie płakał, klęczał przy nas i płakał. A ja powtarzałam tylko, że tam gdzie jest już Jacek, nie ma już nic. Już nic go nie męczy.
Szacuje się, że w Polsce na depresję choruje ok. 1,2 mln osób.
Depresja to dużo więcej niż przejmujący smutek.
Bo ten nie zabija.
Na prośbę bohaterów ich imiona zostały zmienione.
Dziękuję za zaufanie i rozmowę.
Wysłuchała Anika Zadylak