Jak sobie radzić po utracie chorego na mukowiscydozę?
Kiedy po latach nieustającej walki, przychodzi moment pożegnania, wydaje nam się, że to już koniec. Prawda jest jeszcze bardziej bolesna, niż sama śmierć. Bo nagle zdajemy sobie sprawę, że prawdziwy koszmar zaczyna się wtedy, gdy z letargu budzi nas odgłos, zamykanej w przeraźliwej ciszy trumny. Gdy najbliższemu człowiekowi, musimy ostatni raz powiedzieć żegnaj, a zbliżającej się żałobie otworzyć drzwi. I wpuścić ją do pustego mieszkania, tylko po to, żeby pozwoliła nam zacząć wszystko od nowa.
– Każdy dzień, zaczynał się tak samo. Duszący, męczący kaszel, dźwięk włączanego inhalatora, wdychanie leków, które miały przynieść choć trochę ulgi. Później śniadanie, kolejna porcja lekarstw i imitacja zwykłego życia. Łukasz pomimo wyniszczonego organizmu, starał się z całych sił być mężem, ojcem i przyjacielem dla swoich znajomych. Patrzyłam na niego z dumą, bo wiedziałam jak wiele kosztuje go każdy krok, gest, oddech, a tego brakowało najbardziej. Nie wyobrażałam sobie życia bez niego. Ze strachu, z przerażenia przed pustką, która i tak miała w końcu nastąpić. To nie prawda, że na śmierć można się przygotować, że łatwiej jest bliskim, którzy mają świadomość rozstania od dnia narodzin. Mimo tego, że ta przerażająca myśl, siedzi ciągle cichutko gdzieś w kącie twojej głowy, odganiasz ją z całych sił. Wiara w cud, w nieubłagany czas, nie pozwala dopuszczać natrętnego strachu. Wolisz wierzyć, że to jeszcze nie teraz, że może jednak się nie przydarzy, może akurat nas ominie. Niestety, prawda i to ta najgorsza, przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie. Kiedy przed zaśnięciem, ostatni raz słyszysz – gdziekolwiek będę, nigdy nie przestane cię kochać.
Żałoba ma zawsze ten sam schemat. Kilka etapów, przebiegających różnym tempem procesów, których nie można w żaden sposób przyspieszyć ani ominąć. Bo wrócą, bo będą dręczyć, bo nie pozwolą postawić kolejnego kroku. Wyparcie jest pierwszym z nich. Po powrocie z pogrzebu, nadal się czeka. I choć widziało się znikającą pod grudami ziemi trumnę, serce nie pozwala uwierzyć. Patrzysz na wyświetlacz telefonu, licząc na to, że pojawi się na nim jego imię, a w słuchawce, ciepły choć zmęczony głos.
– Z pokoju obok, dobiegały do mnie głosy najbliższych. Rodziców, dzieci, przyjaciół. Wspominali jaki był. Był?! Jak mogą tak mówić – myślałam wtedy. Przecież ja nadal czuję jego zapach, słyszę odbijający się echem od ścian śmiech, który łagodził każdą napiętą sytuację. Na szafce, nadal stał inhalator i leki, w rogu pokoju koncentrator tlenu. I wtedy przyszła noc. Najbardziej przeraźliwa pustka, jaką możesz odczuć. W powietrzu, unoszą się wciąż żywe wspomnienia, a ty leżysz po środku wspólnego łóżka. Sama, otulona w jego ulubiony sweter, wmawiając sobie, że to on cię otula do snu. Snu, który nie chce nadejść, bo straszne, nie chcące odejść obrazy, nie pozwalają zapomnieć. Zapomnieć o tym, że zastałeś puste łóżko w szpitalu, nie mogłeś zrozumieć, co usiłuje powiedzieć ci lekarz. Potem dźwięk, którego nie wymażesz z pamięci jeszcze długo. Zamek rozsuwanego czarnego worka, z którego wyłania się blada, martwa twarz. I przenikliwy chłód. Zimno, jeszcze niedawno ciepłych dłoni. I cisza w miejscu, gdzie jeszcze kilka godzin wcześniej, biło ukochane serce.
Mijają godziny, tygodnie, miesiące. Wydaję ci się, że już zaczynasz rozumieć, że już wiesz, że już nie czekasz. Chodzisz na cmentarz, kładziesz się na płycie pomnika, jakby to miało oznaczać, że jesteś bliżej kogoś, kogo tak naprawdę już nie ma i nigdy nie wróci. Do śniadania, stawiasz dwie filiżanki, słodzisz mu herbatę, kładziesz obok ulubioną drożdżówkę. Siadasz na przeciwko i patrzysz na puste krzesło. Pęka ci serce, bo nie rozumiesz, dlaczego, choć wiedziałaś że ten czas nadejdzie, nadal nie potrafisz się z tym pogodzić. Z pustką, której nie potrafisz opisać żadnymi słowami. Tęsknotą, która grzęźnie ci w gardle. Rozpaczą, która odbiera rozum. Bo choć niby rozumiesz, że coś się skończyło, nie potrafisz ruszyć dalej. Jakby kolejny krok, miał ci odebrać resztki wspomnień. Jakby miał wymazać z pamięci coś, co trzyma cię jeszcze na powierzchni.
– Mija czas i przestajesz czekać. Zaczynasz za to, mieć pretensje. Do losu, lekarzy, siebie. Zarzucasz sobie, że zbyt mało zrobiłeś, że mogłeś więcej, że to twoja wina. Że pewnie mogłeś go uratować, tylko za mało się starałeś. Przepełnia cię złość, totalny brak zrozumienia, zwątpienie, ze cokolwiek jeszcze będzie się toczyło normalnym trybem. Wszystko robisz mechanicznie. Wyprawiasz do szkoły dzieci, sprzątasz mieszkanie, robisz zakupy, rozmawiasz z sąsiadami i ciągle zadajesz sobie jedno pytanie – po co? Tak jakby nie umarł jeden człowiek, tylko cały świat. A ty wraz z nim. Nic nie ma najmniejszego sensu, żyjesz bo musisz, bo ktoś na ciebie liczy, bo ciągle słyszysz, że wszystko jeszcze przed tobą. Jakie wszystko? – myślisz – moje wszystko przecież, leży na cmentarzu.
Najgorsze w takim czasie, jest pozostawienie siebie samemu. Odepchnięcie każdej pomocnej dłoni, nie podjęcie próby chociażby porozmawiania z kimś kompetentnym – psychologiem lub psychiatrą. Z kimś kto nie zabierze cierpienia, ale pomoże je zrozumieć i załagodzić. To przez to, że w tym strasznym okresie żałoby, wydaje nam się, że jesteśmy z tym zupełnie sami, że nikt nie będzie nam w stanie pomóc się pozbierać w całość. A nic tak nie rozbija, jak utrata najbliższej osoby. Nic tak bardzo nie jest w stanie zachwiać wiary w to, że tuż za granicą śmierci, musi zacząć się nowe, choć zupełnie inne życie.
– Nie wiem kiedy to się stało, to, że dotarło do mnie, że czas nie leczy ran ale uczy, z nimi żyć. Pustkę zastępuje, toczące się za oknem życie. Przestajesz płakać, przy każdej wizycie na cmentarzu. Zaczynasz oddychać, mimo nadal obecnego bólu. Zaczynasz dostrzegać, że każdy kolejny dzień, zamazuje straszne obrazy, aż zostawia tylko te dobre, te które pozwalają ci znowu uwierzyć, że wszystko w życiu jest po coś. Nawet najgorsze z możliwych pożegnań. Że kończy się tylko pewien etap, po to, by na fundamentach z najcenniejszych doświadczeń, zbudować coś równie pięknego i dobrego. Choć było to, tak bardzo niewyobrażalne.
Ostatnim etapem potrzebnej żałoby, jest akceptacja. Pogodzenie się z tym, co przyniósł okrutny czas, z tym, co zabrała choroba. To tak jakbyś wdrapał się na najwyższy szczyt, wiedząc, że żeby żyć dalej, musisz z niego wrócić.
– To co najgorsze, musisz pochować wraz z trumną, zakopać a w sercu zostawić tylko te momenty, które dadzą ci siłę do etapu, który nazywa się – życie toczy się dalej. Bo umarł najważniejszy dla ciebie człowiek ale to jego, a nie twoje serce przestało bić. I bije właśnie po to, żeby pamięć o nim nigdy nie zgasła. Bo mukowiscydoza, może zabrać ci wszystko, oprócz otrzymanej wcześniej miłości. A ta, potrafi pokonać nawet, rozdzielająca na moment śmierć. Moment, dzięki któremu zrozumiesz, że choć bolesna, jest nieodłączną częścią każdego istnienia.
– Łukasz powtarzał zawsze, że człowiek składa się z uczuć. I żeby utrzymać potrzebną równowagę, potrzebne są zarówno te dobre i piękne jak i te złe i bolesne. I wiara. Chociażby w to, co wydaję się niemożliwe. Bo tylko wtedy, każdy będzie w stanie przebrnąć przez pożegnanie. A przecież ono zawsze zwiastuje początek czegoś nowego. Życia, które gasząc jedno światło, rozpala nowy płomień. Żeby wskazać kolejną drogę. Drogę, na końcu której i tak wszyscy, kiedyś się spotkamy.