Mama Julii. Życia, które odeszło.
– Siedzisz przy łóżku i widzisz. Serce bije, dłonie i ciało ciepłe. Oddychają za nią maszyny bo obrażenia po wypadku bardzo rozległe. Ale przecież żyje. A oni, lekarze usiłują mi powiedzieć, że ona już się nie obudzi, że śmierć pnia mózgu. Jaka śmierć myślę, przecież ona tu jest, może nawet mnie słyszy. I co ja mam jej powiedzieć – Już do nas nie wrócisz córeczko dlatego oddamy twoje serce i płuca komuś innemu? Słyszysz jak to brzmi? Jak horror, obłęd jakiś. Mam pozwolić ją zabić? Nie umiem tego zrozumieć, nie mogę bo jestem matką a te wierzą zawsze i do końca. Czekają na cud, bo to jedyne co im zostało. Mąż mi tłumaczy to samo co doktor już dziesiąty raz. Że w innej klinice leży podobna dziewczyna, i kilka innych osób, równie młodych i równie mocno pragnących żyć. A co mnie to obchodzi! Co mnie obchodzą cudze dzieci, cudze cierpienie. Myślisz, że ja nie cierpię? Że się nie boje? Boże jeśli istniejesz wskaż drogę, powiedz co robić zanim kompletnie zwariuje. Przecież ja widzę na monitorze to serduszko, że tam się jeszcze coś tli. Dlaczego oni wszyscy twierdzą, że Jula już nie żyję?
Mama Dagmary. Życia, które gaśnie.
– Czy ja mam o coś pretensje? Może do losu trochę, że tak ciężko od lat. Bo ja już jakoś tak przywykłam. Do ciągłego stresu, do nocy nieprzespanych, do ciągłych wyjazdów i pomieszkiwania w hotelach nieopodal szpitala. Czy śmiała bym prosić albo osądzać? Te drugą matkę? Za co? Że wierzy jak ja, że nie chce do siebie dopuścić myśli, że mimo iż serce bije to życia już tam nie ma? Żeby pozwolić na oddanie części własnego dziecka? Sama o tym kiedyś myślałam i strach mnie obleciał. Taki dziwny i niezrozumiały. Bo przecież od początku tej choroby wiedzieliśmy, że w końcu nadejdzie taki czas. Że życie Dagmary może uratować tylko czyjaś, młoda śmierć. Ludzie nie mają pojęcia jakie to straszne. To czekanie, te modlitwy, te prośby o cudzą rozpacz. Bo gdy my będziemy się cieszyć, gdzieś tam po drugiej stronie “barykady” inna mama będzie klękać nad grobem złamana własnym cierpieniem.
Julia. 17 lat, wypadek samochodowy.
– Wracaliśmy z moim bratem z kina. Padało strasznie a tamto auto wyjechało nagle, właściwie wyrzuciło je z zakrętu prosto na nasz samochód. Niewiele pamiętam. Krzyk i huk. Ocknęłam się w karetce i cały czas pytałam o moją córkę, bo wiedziałam już, że ani brat ani tamten kierowca nie przeżyli. Wiedziałam, że zabrali ją śmigłowcem, że operacja, że krwotok wewnętrzny. Że o nią walczą. Wszystko będzie dobrze – myślałam. Przecież ona jest za młoda na to żeby odejść. To taka piękna, dobra dziewczyna. Zaraz po liceum chciała iść na studia, na psychologie, chciała innym pomagać. Zresztą zawsze się angażowała w akcję charytatywne, prowadziła z innymi dzieciakami zbiórki dla dzieci z biedniejszych rodzin. Chciała podróżować, spełniać marzenia. Spokojna, radosna z głową pełną planów na przyszłość.
– Tak strasznie nam przykro, że nic więcej nie udało się zrobić. Obrażenia były zbyt rozległe. Wiem, że żaden moment nie będzie na to dobry ale czy rozważali państwo kiedyś oddanie organów do przeszczepu? – A pan by rozważał śmierć własnego dziecka? – Zapytałam wtedy.
Dagmara, 18 lat, od trzech miesięcy na liście do przeszczepu serca.
– Dagusia skończyła liceum choć w trybie nauczania indywidualnego. Od dziecka chciała być weterynarzem. Mimo swojej choroby zaangażowana w pomoc dla schronisk dla zwierząt. Niestety pogorszenie stanu zdrowia przyszło jakoś tak nagle, doprowadziło ostateczności czyli do przeszczepu. Czy ona się boi? A kto by się nie bał. Przecież doskonale obie zdajemy sobie sprawę, że jeśli ktoś “nie odda” swojego serca, jej czas dobiegnie końca. Nieraz o tym rozmawiałyśmy. – To takie straszne i niesprawiedliwe mamuś, że dostanę szansę na życie tylko wtedy kiedy ktoś inny odejdzie. Ktoś być może równie młody jak ja, mający marzenia i plany, chcący tu po prostu być i się zestarzeć.
Patrzę czasem na ten najważniejszy telefon jakby to moje wpatrywanie miało coś przyspieszyć. Miliony razy wyobrażałam sobie ten scenariusz, że dzwonią, że jest serduszko dla Dagmary, że wszystko się udaję. Że w końcu będziemy mogły wrócić do domu i cieszyć się każdym nowym dniem. Czy myślę o tej drugiej matce? A ty byś nie myślała? Przecież jesteś w takiej samej sytuacji. Ktoś musi umrzeć, żeby twój syn mógł jeszcze pożyć. Nie ma nic straszniejszego.
Mama Julii. Życia, które jednak nie odeszło.
– Komisja zebrała się rano.
Żegnałam się z Julią całą noc. Tłumaczyłam, że tak trzeba, że ona też by tak chciała. Że tak naprawdę nie odejdzie, bo jej serce będzie biło w ciele kogoś innego, jej płuca będą oddychać dla człowieka, który o ten oddech całe życie walczył. Że tylko tak może “dalej żyć”. Nie wiem komu tłumaczyłam to najbardziej, chyba sobie. I wierzyłam, że podjęłam dobrą decyzję mimo, że matce w to uwierzyć najtrudniej. Że już jej nie przytulę, nie zjemy wspólnie śniadania, nie odwiozę jej więcej do szkoły.
Gdy zabierali Julę doktor złapał mnie za rękę i powiedział – Uratowała pani dwa istnienia pani Marto. Wraz z rodzicami tamtych dzieciaków w głębokim szacunku dziękuję.
Niech twe serce bije długo i mocno, niech płuca oddychają z całych sił. Pochowam tylko twoje ciało. Ty będziesz tu nadal, w uśmiechu dwojga innych młodych ludzi.
Mama Dagmary. Życia, które dostało szansę.
– Straszny deszcz padał gdy zadzwonili z transplantu, że mamy pół godziny na spakowanie się. Tak lało, ze świata nie było widać. Boże myślałam, żebyśmy tylko zdążyli, żeby wszystko się udało, żeby nie zmarnować tego życia, które ktoś nam oddał. – Do zobaczenia za kilkanaście godzin córuś – zdążyłam jej powiedzieć zanim zniknęła za drzwiami sali operacyjnej. Siedziałam pod drzwiami a moje myśli rozerwane na pół. Część przy Dadze. Druga przy matce tamtej dziewczyny. Mąż trzymał mnie za rękę, płakał. – Jestem tak cholernie wdzięczny tamtym rodzicom. Chciałbym im powiedzieć, że będziemy chronić nasze dziecko, żeby ich mogło jeszcze długo żyć. Bo to dzięki tamtemu sercu, nasza córka mogła tu zostać.
Mama Julii. Dziewczyny, która ofiarowała życie innym.
– To już trzy lata. Nie czuję się jak bohaterka choć wielu ludzi mnie tak nazywa. Wolałabym nią nie być i nadal mieć swoją córkę przy sobie. Ale los wybrał inaczej. Zabrał nam Julcie ale paradoksalnie przedłużył jej życie. Teraz jej płuca dają oddech komuś innemu a dobre serce bije w klatce piersiowej dziewczyny w podobnym wieku. Czy chciałabym im coś powiedzieć gdybym mogła? Żeby dbali o naszą Julę. I czasem wspomnieli dziewczynę, która tak bardzo chciała żyć. I może dlatego tak naprawdę nigdy nie odeszła.
Mama Dagmary. Dziewczyny, która żyję z sercem Julii.
– Nasza córka jest na drugim roku studiów. Będzie upragnionym weterynarzem. Każdego roku bo to już trzy lata, urodziny obchodzi w dzień, w którym dostała przeszczep. Zawsze na torcie zapala dodatkową świeczkę. Gdy ją zdmuchuje, myśli o tej, której serce w sobie nosi. Kiedyś wieczorem stała na balkonie. Długo patrzyła w dal. – Chciałabym kiedyś powiedzieć jej rodzicom mamo, że każde uderzenie w klatce piersiowej przypomina mi, dzięki komu mogę tu być, uczyć się, cieszyć tym co mam.
Czy ja chciałbym powiedzieć im coś gdybym mogła?
Że moja wdzięczność nie ma miary. Że żadne słowa nie są w stanie tego opisać. I, że ich córka jest w każdym uśmiechu naszej Dagi.
Pamięci Julki.
Dziewczyny, która uratowała dwa inne życia.
Która choć umarła, żyje nadal.
Anika Zadylak