Każdy ma ponoć swojego anioła. Dlatego opowiem Wam o swoich
Łukasz.
– Jesteś taka piękna myszka, że gdy staliśmy przy ślubnym ołtarzu zastanawiałem się czy ja na ciebie w ogóle zasłużyłem. Dziś to ja myślę, za każdym razem, gdy Cię wspominam kochany, że byłeś wszystkim co najlepsze. Że lepszej nagrody od podłego losu dostać nie mogłam. Pamiętam każde Twoje słowo i gest. I jak się śmiałeś przed każdym pobytem w szpitalu – Teraz sobie odpocznę od twojego wiecznego paplania. A potem dzwoniłeś co piętnaście minut i pytałeś – Coś taka zaskoczona, przecież wiem, że jak się nie wygadasz to jeszcze obcych ludzi zaczniesz zaczepiać żeby cie wysłuchali. Przeżyliśmy razem prawie trzy piękne lata. Przeprowadzkę z nad morza w góry, rozstania i powroty. Ciężkie rozmowy, gdy martwiłeś się co z nami będzie gdy Ciebie zabraknie. I potem gdy powiedziałeś – Gdziekolwiek bym był mysza, zawsze będę cię kochał i czekał na was.
Chciałam Ci powiedzieć, że nasza córka wyrosła na piękną i mądrą kobietę. Uczy się i pracuje, mieszka w cudnym, pełnym magii mieście i robi to co całe życie robić chciała. Pamiętasz jak mówiłeś gdy miała jeszcze 7 lat i zastanawiała się nad tym, kim będzie gdy dorośnie. – Dobrym człowiekiem Dusia – powiedziałeś jej wtedy. I jest. Byłbyś z niej cholernie dumny. A nasz syn mieszka ze mną i bardzo mi Ciebie przypomina. Jest rak samo twardy i dzielny, ma to samo poczucie humoru, które nie każdy rozumie. I w szafce nadal trzyma te koszulkę, którą mu kupiłeś kupę lat temu. Tę z napisem “Będę taki jak mój tata”. Dziś z niego też możesz być dumny, bo choć w ubiegłym roku był na skraju przepaści dziś stoi dumnie w przedpokoju i śmieje, że wyrósł na całkiem niezłego kandydata na czyjegoś męża.
Ja też sobie radzę, choć wieczorami najbardziej tęsknię za Twoim zapachem. I głosem, który jak nic innego niósł ukojenie i spokój.
Ola.
Ehh Olusiak ile myśmy razem przeszły. A tak się nie lubiłyśmy na początku, bo miałaś charakter jak skała. Jak mój. Ale potem to Ty się śmiałaś, że ponoć góra z górą się nie zejdzie a jednak. Pamiętam te Twoje ciemne jak węgiel oczyska, piękne i łagodne choć zadziorne jak dzielnica z której pochodziłaś. Ile my nocy przegadałyśmy, ile łez wylałyśmy. I ile było śmiechu jak porwałam Cię z Radziem autem, na lody bo tak bardzo Ci się marzyły. Takie z maszyny, na miejscu. I jak nas doktor Pogorzelski potem opierniczał za te ucieczkę. Choć tak naprawdę zły na nas nie był. I jak zawsze powtarzałaś, że najbardziej na świecie chciałaś być na moim ślubie. W trakcie ceremonii otworzyły się nagle drzwi od kościoła. Rano na drugi dzień dowiedziałam się, że odeszłaś gdy przy ołtarzu mówiłam tak. I płakałam potem tacie w rękaw, że pewnie moja Olunia na ślub przyszła jak obiecała. Z impetem weszła do kościoła jak kiedyś do pielęgniarskiej dyżurki, na Rabczańskiej Trójce. Od progu kłócąc się z siostrą Martą, że kroplówka jeszcze nie gotowa.
Chciałam Ci powiedzieć, że często o Tobie myślę. Szczególnie gdy słucham nasze “Pamiętam o tobie Weroniko” . I, że dotrzymałam danego Ci kiedyś słowa. Że tak jak Alicja z Krainy Czarów, jeszcze przed śniadaniem, wierzę w sześć niemożliwych rzeczy.
Kamil.
Nie spotkałam już nigdy więcej nikogo podobnego do Ciebie. Tyle cierpienia ile Ty chłopaku zniosłeś, to można by było książkę napisać. Ba! Nawet kilka tomów. Niechciany dom, potem ten wymuszony ale chyba najlepszy jaki mógł Ci się trafić u sióstr zakonnych. Tam miałeś spokój i Boga pod ręką jak sam mawiałeś. I jak mojego młodego wtedy uczyłeś – Szanuj swoją matkę, bo lepszej nie mogłeś trafić. Ile ja bym dał za taką, która bez wahania w ogień za mną skoczy. Za Tobą też bym daleko poszła mój drogi, bo skurczybyk z Ciebie był nie do zdarcia. Choć siostry Wiera i Janina miały z Tobą nie lada ambaras. Pamiętam jak się w chowanego na oddziale bawiliście i wyniosłeś Oskara w koszu na pranie. I te wasze wyścigi na stoiskach od kroplówek.
Wiesz, że to autko, które podarowałeś kiedyś Patrykowi stoi nadal u niego na komodzie? Tyle lat jak jesteś po drugiej stronie a jakby wczoraj, ta nasza jedna z ostatnich rozmów. Powiedziałeś – Wiesz mamo oddziałowa, a ja mam jakieś takie przeczucie, że wam się uda. Udało Kamil. I strasznie żałuję, że nie możemy tej radości razem dzielić.
Ewelina.
Blond włosy cud. Filigranowy, uśmiechnięty, łagodny i żartujący, że po morfinie życie lepiej płynie. Coś Ty kombinowała, ile Ty trudu włożyłaś w to, żeby żyć choć jeden dzień dłużej. I jak dzwoniłaś, gdy dostałaś nowy sprzęt – Matka słyszysz? – Krzyczałaś do słuchawki – Słyszysz ten wiatr? To nie Łeba, to respirator najnowszej generacji, dmucha mi w płuca tak że nie trzeba oddychać. Śmiałam się razem z Tobą choć płakać mi się chciało, bo widziałam, że jest źle. Ty też wiedziałaś ale każdy by się przyznał, że się boi. Tylko nie Ty. I potem już pamiętam tylko jak mój synek wszedł do pokoju i mówi – Mamuś, tak mi strasznie źle. Ewelinka nasza zgasła. Nie odzywałam się do świata kilka godzin. Bo nie mogłam tego pojąć, że tyle drogi przeszłaś i nagle jak na zepsutym GPS ‘ie okazało się, że drogi już nie ma.
– Wiesz mamuśka, fajnie, że mogłam cię poznać. Powiedziałaś na przedostatnim spotkaniu.
Wiesz Ewela, Ciebie też.
Oskar.
Dziecko moje nie moje. Każdy ma swoją przepustkę do nieba – mówiłeś. Swoją wypracowałeś już na starcie. I pewnie mój syn mógłby się teraz obrazić ale nigdy nie widziałam piękniejszego dziecka. Bo nie zdążyłeś stać się dorosłym. Twoje jedenastoletnie serce któregoś smutnego dnia, przestało bić. Ale to ile radości pozostawiłeś w tych, którzy mieli okazję Cię poznać, nie opiszę nawet ja. Oczy, które zapadały w pamięć, jak się potem okazało – na zawsze. Bo choć już tyle lat skaczesz z chmury na chmurę, rozśmieszając tych, którzy od lat jak Ty mieszkają już bardzo daleko stąd, tu nadal wszyscy Cię pamiętają. I wspominają pięknego chłopca, który jak Mały Książę po planetach, wędrował po szpitalnych salach zostawiając w sercach spotkanych tam ludzi, cząstkę siebie.
Asia.
– Wszystko jest fotografią – mawiałaś – i robiłaś setki niezwykłych zdjęć. Mamy kilka do dziś. W albumie z niezwykłymi wspomnieniami. Takiej sprawiedliwej i rzeczowej dziewczyny, nie spotkałam już nigdy więcej. Pokornej, zadziornej i uśmiechniętej nawet gdy wykańczał ból. Najdzielniejsza kobieta w ciele drobnej, malutkiej dziewczyny. Twój lekko chrypiący głos, śni mi się do dziś. Gdy czasem zechcesz mnie odwiedzić i przypomnieć, że był kiedyś taki ktoś, kto wszędzie chodził z aparatem fotograficznym i mówił – Kiedyś po nas wszystkich tylko te zdjęcia zostaną.
Zostały kochana.
Myślę czasem jak to wszystko by się potoczyło, gdybyście tu nadal byli. A potem się ganie, że przecież nadal tu jesteście. I zawsze będzie.
Dopóki pamięć.
Dopóki gwiazdy na niebie.
Anika Zadylak