Z życia

Kwalifikacja do życia

Klinika przeszczepu płuc Zabrze. Izolatka. Najnowsze sprzęty. Świetna opieka. Trwa kwalifikacja. Ale cud jest za drzwiami, może je otworzyć w każdej chwili. Cud narodzin w chwili czyjejś śmierci. Słyszałeś kiedyś większy paradoks? On czeka. Jest chwila, gdy lekarze i pielęgniarki przestają biegać, zadawać milion pytań. To jest ten moment. On. Syn. Mój syn siedzi na szpitalnym łóżku i myśli.

– Kur*a. Rollercoaster w mojej głowie tańczy. Ale to nie ja mu gram. Tylko strach. Dobra całe życie się boje. Nie tylko o siebie. O mamę, bo widzę że już ledwo dźwiga. O moją dziewczynę, bo nie wiem czy ona wie na co się piszę. O mojego dziadka. W życiu mnie tak nikt nie kochał. No, jeszcze wujek Sebastian, brat mamy. Jezu co z nimi jeśli nie wyjdzie? Bo przecież może. Mogą nigdy nie zadzwonić.

Że będę żył bo ktoś właśnie stracił to o co ja walczę. Tym bardziej, że na liście nie będę sam. Przecież wiem, że oni też czekają. Na to samo. Czasem już dłużej niż ja. Ja jestem na początku drogi. I co znowu paradoksalne, ta droga może się za chwilę skończyć.

Skończyć dla kogoś. Zacząć dla mnie.

Typowy blok w nie dużym mieście. Dwupokojowe mieszkanie, pies, otwarty balkon, ona na łóżku. Ona matka. Jego matka. Tej samej skulonej na łóżku postaci. Ona też ma rollercoaster. Od blisko 25 lat. Od momentu gdy usłyszała mukowiscydoza. Od kilku miesięcy ma jeszcze większy. Bo on siedzi w izolatce kliniki, w której w każdej chwili może dostać oddech. Co ona wtedy zrobi? Jak zawsze. Spakuje kilka rzeczy, wsiądzie w samochód i pojedzie tuż za karetką. Bo zawsze jest tuż obok.

Ale na razie myśli.

– Ten ping pong w mojej głowie za chwilę mi ją rozbije. Dopiero ktoś mi mówił, że urodziłam syna. Pięknego jak się zresztą okazało. Potem wywalił mi w twarz jak serie z karabinu, że mamy przejebane. Bo to mukowiscydoza. Był 99 rok, byłam sama. Nie no kłamie. Z tatą obok. Dzięki Bogu. I nadzieją, że źle słyszę, że ktoś się pomylił. Potem było prawie dobrze. Nawet pomyślałam, że nie taki straszny diabeł jak go malowali. Aż przyszedł zimny początek marca. Gdy chowali mojego chorego na to samo męża, patrzyłam na mojego syna. Mój mąż nie doczekał przeszczepu. Nasz syn dziś jest na ostatniej prostej. I na dodatek wiem, że nie będzie leciał lewym bokiem. Tylko prościutko do celu. A potem przyśle mi kartkę z Islandii i napiszę – Przestań słychać Quebo, tu wcale nie jest tak pięknie.

Zabrze. On myśli dalej.

– Ile tego było. Tych zdarzeń różnych, ludzi którzy odeszli, tych którzy zostali, wygrali. Ile przeprowadzek, awantur, nocnych karetek. Miłości, które okazywały się powypadkowymi uczuciami, bo miłością nie były. Ile strachu, bólu, nie zrozumienia. Ile poddanych bitew. No ale wojny nigdy na to wygląda. Przecież ja w ubiegłym roku w czerwcu o mało nie umarłem. Leżałem w stanie śpiączki farmakologicznej, dwie godziny wcześniej napisałem mamci – Nie gniewaj się ja już nie mam sił. A potem mi się wydawało, że ciągle ją słyszę, czuję jej dłoń. I gdy weszła na OIOM gdy nagle „wróciłem”. Nigdy nie zapomnę jej miny i oczu. I siedzę kurcze na tym łóżku w tym Zabrzu i myślę – Stary. Ty za chwilę pierwszy raz od tylu lat weźmiesz głęboki oddech. Wejdziesz pod górkę i zmęczysz się tak jak każdy normalny człowiek. Odstawisz koncentrator. Wsiądziesz w samolot i zaczniesz spełniać marzenia. Wsiądziesz na rower i pojedziesz na drugi koniec miasta po bułki. 25 lat się z tym tułasz, chcesz poddać, zapijasz, robisz głupoty. I nagle, na końcu zdajesz sobie sprawę, masz poczucie tego, że przed tobą ostatnie już starcie. Wygrane. Bo inaczej po co to wszystko.

Typowy blok w nie dużym mieście. Ona stoi na balkonie. I też nie przestaje myśleć.

– Wydałam sporo znanych publikacji. Ponoć mówią o mnie, że pisze najbardziej wzruszające teksty w całym Internecie. To nie ja je pisze. To ta droga nasza. Moja. Jego. Mojej córki. Naszej rodziny. Szczęściem w nieszczęściu jest to, że jestem córką takiego ojca jak mój. Że mam po nim charakter, którego nie złamie nic. Że ciągle idziemy, że ciągle tych przeszkód tyle. Że jak już się wydaje, że jest lepiej to nagle jeb ostry zakręt. Czasem na tyle ostry, że któreś z niego wypada. Ale cały czas chodzi nam o jedno. O wdech i wydech. O oddech. Czyli to, bez czego życia nie ma. Jestem tą matką, tą z dwóch które w pewnym momencie będą stały na przeciwko siebie. Ja po jednej stronie barykady – ona po drugiej. Ja swojego syna złapie za rękę i w końcu pokażę czym jest życie, Ona swojego poprowadzi w ostatnią podróż. I kiedy ona będzie patrzeć na urnę i dusić się z rozpaczy, mój syn będzie brał pierwszy, prawdziwy oddech. I ja już nigdy, za każdym razem gdy popatrzę na mojego syna, nie zapomnę o tym, dzięki komu on nadal tu jest. O tej matce, która podpisując zgodę na odłączenie aparatury – podpiszę zgodę na życie dla obcego jej człowieka. A mi najbliższego.

Zabrze. On staje przy oknie.

– Ciekawe co mama robi. Pewnie chodzi po mieszkaniu. Zawsze tak robi jak się denerwuje. Potrafi przemierzyć drogę z Sanoka do Mielna, nie wychodząc z domu. Albo słucha ulubionej muzyki i płacze. Albo tańczy. Kiedyś mi powiedziała, że wszystko można przetańczyć. Dlatego już potem się nie dziwiłem gdy skakała godzinę ze słuchawkami na uszach. Też tak będę skakał niedługo. Bo jestem w klinice, z której w końcu i tak zawsze wychodzi się na własnych nogach, z oddechem na ustach, ze spokojem w głowie, z życiem pod pachą. Kiedy ja tańczyłem ostatnio? Dawno. Bo każdy krok już teraz sprawia mi trudność. Może dlatego mama tak chodzi, za mnie. Gdybym komuś kiedyś opowiedział o czym się myśli w izolatce, czekając na nowe płuca to by mi nie uwierzył.

Mały pokój. Mały blok. Mała ona. Choć wielka – bo jest matką, która ciągle się boi.

– Ciekawe czy zjadł obiad. Czy mu smakowało. Czy nie zapomnieli przepłukać mu PORTa, czy wytłumaczyli mu dokładnie na czym polega i ile trwa cała operacja. I, że może się nie udać. Ale jak nie udać? To po co te wszystkie lata? Po co ten cud w ubiegłym roku, gdy funkcje życiowe zaczęły się wyłączać a on nagle się obudził i zapytał, czy przywiozłam pierogi. Może dlatego? Że my nigdy do końca normalni nie byliśmy? Albo, że ta normalność przy tej chorobie jest niewykonalna. I kiedy wszyscy płaczą – ja tańczę. Albo śpiewam i już nawet nie przepraszam sąsiadów. Zresztą oni wiedzą. Też pytają. – Anika. Jak młody? Wiesz, że my też czekamy aż wyskoczysz na klatkę schodową i usłyszymy – Jedziemy do Zabrza, mają płuca. Co chwilę dzwoni mi telefon. Tata, brat, Magda, Edzia, Jola, Darek, Piotrek, szef. Wszyscy czekają, wszyscy tu ze mną są, choć każde u siebie. Boże jakbym im powiedziała jakie mi myśli po głowie chodzą, to by nie uwierzyli.

Otwieram oczy. Nawet nie wiem kiedy przeszła noc i nowy dzień nastał. Widzę nieodebrane połączenie od synowej. Oddzwaniam. Gadamy jak zwykle nie o tym co trzeba, bo po co skoro i tak o tym ciągle myślimy. Słucham jej i nie wiem skąd przychodzi mi do głowy pytanie.
– Znasz utwór Snow Patrol – Chasing Cars?
– Chyba tak. Dlaczego pytasz?
– Bo on tam w pewnym momencie śpiewa:

Jeśli się tu położę
Jeśli po prostu się tu położę
Czy położysz się tu ze mną i po prostu zapomnisz o całym świecie?

– Wiem o co ci chodzi mamo. Tak. On będzie leżał po operacji i dochodził do siebie. Ty położysz się z jednej strony ja z drugiej. Złapiemy go za ręce. I zapomnimy o tym świecie, który był. Bo kiedy Patryk się obudzi, to już w zupełnie innym. Wdech i wydech. Bo cały czas liczy się tylko oddech. Ten pierwszy złapiemy wszyscy razem.
– A potem?
– A potem już nie będziesz tańczyła sama.

Patryk kończy kwalifikacje do przeszczepu. I co później? Później zadzwoni telefon i głos w słuchawce powie – Pakuj rzeczy młody. Zespół chirurgów na ciebie czeka.

Trzymajcie za nas kciuki.
Anika, mama.
Patryk, syn.

Anika Zadylak

Pisanie jest dla niej jak oddech. Anika jest publicystką, redaktorką przejmujących tekstów o życiu i walce o szczęście i zdrowie. Doświadczona losem pokazuje, że nie wolno się poddawać. Pisze dla Oddechu Życia, Bądź Sobą be yourself Czerwony Namiot i wielu portali i serwisów internetowych.

Podobne artykuły

Zobacz także
Close
Back to top button