Cztery ściany rozpaczy

1

To nie jest tak, że jestem zupełnie sama. Mam wielu znajomych, a nawet przyjaciół. To pewnie właśnie dzięki nim, nadal utrzymuję się na powierzchni. Choć często jest to dryfowanie po szambie, bagnie które cię wciągnie, jeśli tylko na moment odpuścisz. Na chwilę przestaniesz walczyć.

A starać się i to z całych sił, musisz o wszystko. Nawet o takie wydawałoby się bzdury. Prysznic, czyste ubranie, wyjście po zakupy. Bo depresja to dramat, zamknięty w czterech ścianach własnej głowy. Głowy w której myśli o śmierci, potykają się o kamienie z napisem życie.

Poświęciłam się chorej córce. Tak, powiedzmy to szczerze i otwarcie, opieka nad chorym dzieckiem to poświęcenie, wyrzeczenia i bardzo często okrutnie ciężkie życie, okraszone samotnością. Mój mąż zmarł i choć mogłam się jeszcze z kimś związać, nie zrobiłam tego. Nikomu nie chciałam fundować piekiełka, w którym sama żyłam.

Wiesz, gdy opowiadasz komuś o tym, że nie śpisz drugą noc, bo za ścianą maleńkiego mieszkania, dusiło się twoje dziecko, że kilka razy wzywałaś pogotowie, że do rana prałaś w rękach zakrwawioną pościel, widzisz przerażenie. Bo osoba, której o tym mówisz, usilnie stara się zrozumieć co czujesz. Tylko, że nigdy tego nie pojmie.

– Nie tylko ty się boisz – usłyszałam kiedyś od innej matki. Chodziło jej o to, że któreś z jej dzieci choć urodziły się zdrowe, również może nagle zachorować czy ulec wypadkowi. I ja się z tym zgadzam, bo jak mało kto wiem, że życie to diabelska ruletka. Jednemu daje za dużo, drugiemu zabiera wszystko.
Tylko, że ja od początku wiedziałam. Jak śpiewał ktoś kiedyś – wyrok zapisany, w lekarza oczach szklanych. Mukowiscydoza. To były czasy, gdzie dostęp do leków był słaby, sprzętu do rehabilitacji mało albo za kolosalne kwoty. Więc szanse na długie życie, praktycznie żadne.
– Może lepiej dla niej, gdyby no wie pani… – usłyszałam kiedyś, od lekarki z karetki pogotowia.

Tak, do mnie też przychodziły takie myśli. Gdy jesteś matką, która kocha ponad wszystko a bezsilność rozrywa ci serce na strzępy, bo nie możesz już patrzeć na męczarnie swojego dziecka. Zaczynasz “marzyć”. O spokojnej śmierci. Najlepiej takiej we śnie. Żeby przyszła po moją córkę, cichutko, nocą. Wzięła ją delikatnie za rękę i zabrała do świata, w którym oddech przynosi ukojenie. A nie, rozdzierający płuca ból.

Kiedy pojawiła się moja depresja? Wraz z uświadomieniem sobie, czym jest mukowiscydoza, z którą przyszło nam się zmagać. Mi, z perspektywy zamartwiającej się do utraty zmysłów mamy. Córce natomiast, z perspektywy ciągłego strachu, że kolejny poranek może nie nadejść.

Miała 8 lat, gdy wypluta z jej wnętrza krew, była nawet na moich włosach. Dość spokojne popołudnie przerwał najpierw krzyk, potem masywne krwioplucie. Zanim przyszła pomoc, zdążyłam przejść przez koszmar największego lęku. Trzymałam ją na rękach i patrzyłam, jak sinieje jej twarz. Jak przerażone oczy, błagają o pomoc.

– Okrutny jesteś Boże. Pomyślałam pierwszy raz w życiu. Powołujesz do istnienia po to, żeby napawać się czyimś cierpieniem. Najokrutniejszym – bo niewinnego dziecka. Mnie możesz męczyć ale ją, zostaw w spokoju. A przecież tak naprawdę, obie przechodziłyśmy gehennę. I żaden Bóg ani jego brak, nie był temu winien.

Tłumaczyłam sobie, że są ludzie, którzy mają jeszcze bardziej pod górkę, że to normalne, że coraz mniej jem, coraz mniej godzin potrzebuje na sen. Mam ciężko chore dziecko, boję się o nie, więc to normalne, że jestem skrajnie zmęczona. Czasem do tego stopnia, że nie mam siły się umyć ani o siebie zadbać.
Do pracy się zmuszałam, bo za coś trzeba było kupić chleb, leki, zapłacić rachunki. A gdy brakowało, pożyczałam, sprzedawałam co się dało. Żeby jakoś było. A jakieś życie, to żadne życie. To wegetacja.

Karmiłam się dobrymi momentami. Tymi, kiedy moje dziecko mogło iść na spacer, zjeść lody w pobliskiej cukierni. Albo gdy mogła śmiać się do łez, gdy setny raz oglądałyśmy ulubioną komedię. Takie chwilę osobistego raju. Namiastka szczęścia. Tak jakbyś na morzu, którym ciągle targa sztorm, co jakiś czas znajdował małą, spokojną wysepkę. Na której możesz chwilę odpocząć, zanim porwie cię kolejna, wysoka fala.

– Boję się mamusiu. Głaskała mnie po twarzy. – Nie tego, że za chwilę zasnę. Tego się boję, że zostawię cię samą.

Przyciskałam jej wychudzone ciało do siebie i czułam, jak zmęczone serce bije coraz wolniej. Coraz słabiej.
– Zasnęła. Powiedziałam do zapłakanej pielęgniarki.

Wyszłam na zewnątrz, usiadłam na ławce. Zrozumiałam, że przed chwilą na szpitalnym łóżku, przestały bić dwa serce.
Córki i moje.

Ile razy siedziałam z garścią tabletek nasennych w ręku? Pewnie tyle samo, ile razy schodziłam z wanny, nad którą wisiał sznur.

W obrzyganej koszulce spałam kilka dni. Wstawałam rano, nakładałam na nią bluzę, na głowę naciągałam czapkę i szłam do sklepu po papierosy. Może i było ode mnie czuć smród ale miałam to gdzieś. Najważniejsze było to, żeby nikogo znajomego nie spotkać. Żeby się nikt nie domyślił, że nie jest tak, jak na uśmiechniętych zdjęciach  z facebooka. Bo z udawania, gdyby był taki przedmiot w szkole, miałabym szóstkę. I to z plusem. Udawałam, bo się bałam, że ktoś zdąży mi pomóc. A ja chciałam umrzeć, bo i tak nie miałam po co ani dla kogo żyć. Wypijałam przed snem butelkę wina, połykałam tabletki na sen i wierzyłam, że już się nie obudzę.

Byleby już tylko nic nie czuć, nie musieć wychodzić z łóżka, nie rozpamiętywać.
Przyśniła mi się nagle po dwóch latach. Dwudziestu czterech miesiącach, z których niewiele pamiętam. Bo żyłam jak zaprogramowany robot. Czasem pracowałam, czasem coś zjadłam, czasem nawet wychodziłam do ludzi. Żeby zachować pozory i usłyszeć, że mnie podziwiają za to, jak świetnie sobie radzę.
A ja wracałam do przerażająco pustego mieszkania. Kładłam się w brudnej pościeli i godzinami patrzyłam, jak po worku z dawno nie wyrzucanymi śmieciami, chodzi robak.
Albo usilnie starałam się znaleźć skrawki zapachu, na koszulce mojej córki.
W tym śnie, nie widziałam Julki, słyszałam tylko jej głos. W kółko powtarzała tylko jedno zdanie – Proszę, nie zostawiaj mnie mamo.

Dopiero chwilę po przebudzeniu, zorientowałam się że jestem w szpitalu. Sąsiadka poczuła dym, ulatniający się z mojego mieszkania. Dywan zajął się od nie dogaszonego papierosa. Młoda kobieta, siedząca przy moim łóżku, łagodnym i pewnym głosem powiedziała, że chyba jednak ktoś mocno nade mną czuwa.  Potem okazało się, że to pani psycholog, która zapytała, dlaczego mimo tego, tak bardzo nie chcę żyć.

Na terapii jestem już prawie rok. Poznałam tu ludzi, których losy, również nie były łaskawe. Oni też błądzili, po najciemniejszych zakamarkach swoich dusz. Też upadali i też tonęli. I na szczęście, nad nimi również ktoś czuwał.

Dziś, nadal jestem mamą.
Mamą pięknej, niezwykle dzielnej dziewczyny, którą raz w miesiącu odwiedzam na cmentarzu. Żeby zapalić świeczkę, opowiedzieć jej co u mnie w pracy. A nawet przyznać się że kogoś poznałam, i że te motyle w brzuchu to jednak prawda.
I za każdym razem, gdy od niej wracam, powtarzam sobie w myślach – Już nigdy cię nie zostawię, córeczko.
Kiedyś ty, żyłaś dzięki mnie. Dziś to ja, żyję dzięki pamięci o tobie.

Z danych przedstawionych przez NFZ wynika, że ponad 3 proc. polaków zmaga się z depresją. Eksperci podkreślają jednak, że dane mogą być bardzo zaniżone, ponieważ nie wszyscy szukają pomocy u specjalistów.
Wynika to z wielu czynników. Najczęstszą przyczyną jednak jest brak pieniędzy na leczenie, brak ośrodków terapeutycznych oraz wyszkolonej w tym zakresie kadry medycznej.

Ile w tym roku rząd przeznaczył na rekompensatę mediów publicznych, wiemy wszyscy.
Ilu rodziców takich jak bohaterka mojego reportażu, zostawionych jest bez jakiejkolwiek pomocy, wiedzą tylko cztery ściany, zamkniętej na klucz rozpaczy.

Anika Zadylak

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

  1. Katarzyna mówi

    Hm jakie to smutne i prawdziwe. Jestem w bardzo podobnej sytuacji. Czytając to czułam jakby to było o mnie

Zostaw odpowiedź

Twoj adres e-mail nie bedzie opublikowany.


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.