AktualnościZ życia

124 czarne baloniki

To nie są statystyki, to są dzieci – o samobójstwach młodych ludzi w Polsce

Po mojej publikacji, w której mowa była między innymi o tym, że w 2024 roku 124 nastolatków odebrało sobie życie, po pytaniach dlaczego to zrobili, dlaczego nie chcieli żyć – na skrzynce widzę pierwszą wiadomość.

– Jednym z tych 124 nastolatków był mój syn. Też nie wiem dlaczego. Psychiatrzy wykluczyli depresję, wyszedł ze szpitala ponoć bez myśli samobójczych.  3 dni później odszedł na zawsze. Boli. Zawsze będzie.

Równocześnie dzwoni telefon, to mama Przemka. 17 letniego bohatera, który przegrał swoją wojnę. Bo na pewno z czymś walczył , coś Go w końcu pokonało. Z czym? Tego tak naprawdę nie wie nikt, więcej pytań niż odpowiedzi. Wpływ internetu, brak dostępu do leczenia psychiatrycznego. Złe diagnozy, niepotrzebna farmakologia, szukanie winnych. Utrata wartości, pogoń za pieniędzmi, coraz cięższe czasy, Covid, który narobił bałaganu szczególnie pod względem psychicznym, narkotyki, alkohol , latami nie leczona depresja, bo nie zauważona. Rodzice, którzy szukając pomocy wszędzie trafiają na ścianę. Brak miejsc, długie terminy, kosmiczne ceny za terapię czy inną formę szukania ratunku prywatnie. Szkoła bez psychologów, nauczyciele z dwoma etatami którzy nie wyrabiają choćby chcieli. Gdzie szukać źródła, jak temu zapobiec i kogo o to winić.  I czy słusznie?

A na końcu  drogi w poszukiwaniu wyjścia – w zatrważającej ilości przypadków  pozostaje tylko cisza, o której pisała ostatnio jedna z tych matek. Tych, które szły za trumną swojego dziecka gdy milczał świat. Milczał, bo już nie było komu zadać pytania – dlaczego?

– Siedziałam wczoraj na cmentarzu, setny raz przedstawiłam znicze. Wiał wiatr , tak dziwnie jakby chciał mi coś powiedzieć. Nasłuchiwałam, bo naiwnie myślałam, że mój syn powie mi dlaczego to zrobił. Nawet nie wiem kiedy deszcz zaczął padać, nie wiem kiedy mąż zabrał mnie do domu. Ocknęłam się w łóżku i usłyszałam – Gośka ty musisz żyć, mamy jeszcze dwoje dzieci! Patrzyłam na zdjęcie Przemka. W ubiegłym roku je zrobiłam, na działce byliśmy wszyscy. Uśmiecha się do mnie z niego. A dziś? A dziś kilkanaście miesięcy później ja nadal nie rozumiem, co się stało, że mój 17 letni syn zakończył te nasze wspólną drogę. Zostawił mnie samą z milionem pytań, na które już pewnie nigdy nie znajdę odpowiedzi.

Ja też patrzę na to samo zdjęcie. I choć bardzo nie chce, myślę o moim synu, który walczy o każdy oddech. I o tym, że Przemek oddychać nie chciał. Co musi się dziać w człowieku, że po prostu nie wytrzymuje, że po prostu nie chce. Tak jak inni pragną tego życia z całych sił, są tacy którzy z całych sił go nie chcą. Przecież wiek w jakim zgasł ten chłopak, to dopiero początek.

– Ja to szczerze nie wiem co mam pani powiedzieć, czego pani oczekuje. Że wytłumaczę dlaczego mój syn się zabił? Minęło dwa lata a ja ciągle go widzę w progu tego pokoju, jak pyta uśmiechnięty co na obiad. A tydzień później słyszę jak mąż krzyczy – Boże!  Coś ty narobił dziecko. Wbiegam do łazienki i choć jeszcze nie wiem na pewno, jeszcze wierzę,  to jednak wiem, że już go nie ma. Lekarz z karetki od wejścia miał na twarzy napisane zdanie – Bardzo mi przykro, państwa syn nie żyje. A ty wtedy myślisz o absurdalnych sprawach, że dopiero co zamówiłaś mu w prezencie kurtkę o której marzył. Taką na zimę, a przecież dopiero jesień, a ktoś ci mówi, że twojego dziecka już nie ma. Że on już tej kurtki nie założy. Spakowałam mu ją do trumny, bo pomyślałam, że może kiedyś będzie mu tam zimno. A potem pogrzeb, zresztą pani była. I wracasz do domu. Meble stoją w tym samym miejscu, pies szczeka tak samo, radio cicho gra, niby nic się nie zmieniło. A tak naprawdę zmieniło się wszystko i już nigdy nie wróci do normy.

Siadam na łóżku w pokoju Przemka. Zwykły pokój, przyjemny, typowy dla nastolatka. Nie zauważam niczego mrocznego. Poza jednym zdjęciem nad którym po angielsku widnieje napis – Mieszka we mnie smutek, który nie chce mnie opuścić. Na fotografii widzę młodego chłopaka, który siedzi gdzieś nad rzeką. Pytam pani Małgorzaty co to za miejsce.

– Kiedyś tam razem jeździliśmy. Z mężem i naszą córką, siostrą Przemusia. Już był się zdenerwował, bo nie lubił jak tak na niego mówiłam. Nie jestem już dzieckiem mamo – powtarzał wtedy. Może on chciał mi coś przekazać, powiedzieć? Ale to nie tak, że my nie widzieliśmy. To się jakieś pięć lat temu zaczęło. To izolowanie się jego, ta małomówność, jakby go coś ciągle bolało, mocno ale jeszcze do zniesienia. Pytałam, rozmawialiśmy, zaprzeczał. Byliśmy u kilku psychiatrów, psychologów, mówili, że okres dojrzewania, że Covid, że lęk przed przyszłością. Jedni dawali leki, drudzy je odstawiali. Wszystko prywatnie, bo na NFZ trzeba czekać nawet rok. Zresztą i prywatnie nie jest lepiej, bo mają coraz więcej pacjentów. Coś się stało z tym światem, że ci młodzi ludzie nie chcą żyć, tak szybko się poddają, nie chcą walczyć. Albo walczą w sobie, bo nikt ich nie rozumie. Szukałam, pytałam, bo ciągle mnie dręczy, że czegoś nie zauważyłam, coś zawaliłam. Może zawiedziona miłość, o której nie wiedzieliśmy, inna orientacja i bał się nam powiedzieć, bał się reakcji, może problemy w szkole, na podwórku, może zaczął brać narkotyki, teraz to wszystko tak łatwo dostępne. Nikt nic nie wiedział albo nie chciał mówić, bo zaczepiłam jego kolegów. Miał dobre oceny, nauczyciele mówili o nim, spokojny, mądry, nie sprawiający problemu. Tylko wycofany. Bo problem nosił w sobie. Jaki? Na to pewnie już nikt nigdy mi nie odpowie. Raz w życiu, gdy odmówił wspólnej gry planszowej, taki rodzinny wieczór wypalił – To co ciebie cieszy, mnie smuci, niszczy. Nic o mnie nie wiesz. Nie wiedziałam. Dalej nie wiem co się stało, co go doprowadziło do tej drogi bez powrotu.

Wychodzę na papierosa. Siedzę przed domem, chmurzy się, zaczyna wiać. Teraz to ja mam wrażenie, że ten wiatr chce mi coś powiedzieć. Dostaję kolejną wiadomość.

– Dzień dobry.
Nie ma znikąd pomocy…

Moja córka ma 18 lat i  jest po 4 próbach. Pierwszy raz nałykała się tabletek jak miała 14 lat. Od tamtej pory szukamy pomocy. Psychiatrzy przepisują  leki i mówią, że potrzebna jest dobra terapia ale tego nie ma. Na prywatną terapię niestety mnie już nie stać, na tzw państwową czekamy. Jak zwalnia się termin to na rano. Ja pracuje do 15, córka chodzi do klasy maturalnej. Nie rozumiem czemu nie ma terapeutów po południu.

Najgorsze jest to, że córka co jakiś czas znów ma myśli samobójcze, a rezygnacyjne co chwilę. Ostatnią próbę miała już po ukończeniu 18 lat i zabrali ją do szpitala psychiatrycznego dla dorosłych. Ale gdy jej się  polepszyło wypisała się. Nie ma ostatecznej diagnozy, ma podejrzenie choroby dwubiegunowej. Dwa lata temu gdy znalazłam ją powieszoną, nie dawali jej szans. Gdy po śpiączce, rehabilitacjach wróciła  do żywych  to chciała żyć. Ale to trwało tylko rok… Nie wiem co mam robić ale boję się każdego dnia…

Odbieram telefon od psychiatry jednego z pobliskich szpitali psychiatrycznych dla dzieci i młodzieży. Oddzwania na chwilę, bo nie ma czasu się spotkać. – Pani wie ile ja odbieram telefonów dziennie, ilu pacjentów nie mogę przyjąć bo nie mam gdzie. Poukładam ich na korytarzu i kto ich będzie leczył? Jest nas za mało, a tych dzieciaków tylko przybywa. Ja nie umiem pani odpowiedzieć jednogłośnie kto czy co jest temu winne. Ciągniemy za sobą traumy naszych rodziców, pokoleń. Nie zauważamy a jeśli już to za późno, nie mamy znikąd pomocy, mówię tu o rodzicach i samych młodych pacjentach, bo znaleźć specjalistę, który pomoże od ręki graniczy z cudem. Leczymy te dzieci a zapominamy o tym, że jeśli jedno choruje to cała reszta, cała rodzina też potrzebuje opieki. Szczególnie przy chorobach psychicznych. A tych coraz więcej. Czy Covid miał na to wpływ? Tak. Wprowadził nas w stan psychozy, rozdzielił, odizolował. Wielu już potem nie umiało żyć w otwartym świecie, nie umie. Gonimy za pieniądzem, prestiżem, lajkami na Facebooku, za cheleengami, rozmawiamy przez komunikatory, karmimy patologią szerzoną na licznych aplikacjach. Nie umiemy ze sobą rozmawiać, mówić o tym, co nas boli, przerasta, z czym sobie nie radzimy, z czym się zmagamy. Dusimy ten strach przed coraz to bardziej niepewną przyszłością, przepełnieni niepewnością i brakiem poczucia bezpieczeństwa. I samotnością często na oczach bliskich. Czy jest na to lek? Zwracać uwagę, alarmować, mówić o tym głośno. Wie pani, coś się tak się dzieje z tym światem skoro tak młode istnienia nie chcą żyć, nie boją się sobie tego życia odebrać, wręcz tego chcą. W 2024 roku było ich ponad setka. Wielu z nich chciałem pomóc ale nie dałem rady. Mam czasem 45 minut na pacjenta w miesiącu. Ile miałem przypadków, gdy widziałem ich w maju a w czerwcu, w sierpniu już ich nie było? Wiele. Czyja to wina? Moja? Pani? Rodziców, szkoły, chorego systemu opieki zdrowotnej, postępu cywilizacji? Pewnie wszystkiego po trochu. Jak temu zapobiec? Niech mi pani uwierzy, też chciałbym wiedzieć. Gdzie zacząć, od czego, żeby nie musiała pani pisać takich reportaży. Żeby rodzice nie musieli już chować swoich nastoletnich dzieci, nigdy już nie otrzymując odpowiedzi na pytanie, czy można było coś z tym zrobić.

Cofam się myślało o kilka dni wcześniej. Stoję na cmentarzu.

Gdy na podczas ceremonii z głośników rozległ się  łagodny głos, który cicho śpiewał – Odprowadzę cię tam gdzie czeka dom, nie bój się iść zabiorę cię stąd – miałam wrażenie, że pękło mi serce. Choć to inna matka właśnie odprowadzała trumnę z ciałem, to inna matka zgięta w pół płakała tak, że przez moment pomyślałam, że końca bólu nie ma. Bo nie istnieje większa rozpacz od tej, gdy musisz pochować własne dziecko.

Przypomina mi się też rozmowa ze znajomą policjantką. – Tyle lat jestem w zawodzie ale nie ma nic gorszego od przekazania rodzicom, że ich dziecko się powiesiło. Przedawkowało leki czy narkotyki. Skończyło z okna. Że ich córka nie żyje, bo nie chciała żyć. To pierwsze o czym myślę, gdy jadę na takie zgłoszenie. I za każdym razem boje się tego samego – jak ja im o tym powiem.

– Wie pani, a może tak już jest. Że niektórzy po prostu tu nie pasują, nie mogą się tu odnaleźć, duszą się choć tyle tlenu wokół. Spokój odnajdują dopiero po drugiej stronie. Tylko, że nas tu na ziemi zostawiają z pytaniami i natłokiem myśli. Z wyrzutami sumieniami, z oceną opinii publicznej, ze spojrzeniami sąsiadów. Z dręczącą myślą, że byliśmy niewystarczającymi rodzicami, że nie zdążyliśmy ochronić. Jak z tym żyć dalej? Pamięta pani ten moment na pogrzebie, gdy dzieciaki z klasy Przemka wypuściły w niebo takie czarne baloniki? Myśli pani, że choć jeden trafił do nieba? Że jemu jest tam dobrze, skoro tu nie było?

Nie wiem pani Małgorzato, nie wiem –  jeśli miałabym odpowiedzieć wszystkim mamą które do mnie pisały, opowiadały swoje coraz smutniejsze historie. Nie wiem też kto jest winny. Wiem tylko , że jest coraz więcej ofiar. Dzieciaków,  które już nigdy nie będą dorosłe. A może zbyt wcześnie musiały być. I nikomu nie umiały tego wytłumaczyć.

Wstępne dane na temat samobójstw na rok 2025 niepokoją bardziej niż te za rok ubiegły.

To nie są statystki.
To są dzieci!

Anika Zadylak

 

 

Portal Oddech Życia

Oddech Życia to największy polski portal poświęcony mukowiscydozie. W portalu również materiały, informacje i newsy poświęcone innych chorobom pulmonologicznym: astmie, POChP, dyskinezie rzęsek.

Podobne artykuły

Back to top button