– Wiesz mamo jak tak długo byłem w szpitalu, wtedy gdy było już tak naprawdę źle a jednak z tego wyszedłem, miałem dużo czasu. Na przemyślenia. O sobie, Tobie, naszym życiu. Wszyscy się w nim mocno pogubiliśmy swego czasu. Bałem się, że już się nie poskładamy w całość. A dziś słyszę jak od rana krzątasz się po kuchni, potem biegniesz z psem. Załatwiasz milion spraw, piszesz teksty, że nawet największy twardziel polegnie. Rozumiesz, wstajesz o świcie robisz piękne rzeczy i idziesz spać.
A przy Tobie ja znalazłem sens. I chcę mi się żyć. I, że tak jak mówiłaś, wszystko w życiu jest po coś. I jeśli nawet zabłądzisz, to w końcu znajdziesz drogę do “domu” czyli do siebie.
Wybaczyłem sobie i Tobie. Już nie oglądam się za siebie tylko pewnie patrzę w przyszłość.
I nadziwić się nie mogę, że to takie proste. A najtrudniejsze na świecie. Pokochać samego siebie. Zaakceptować i sobie odpuścić.
I wtedy dopiero zaczynasz oddychać.
To nie będzie tekst o młodym.
Choć to co powiedział, będzie w tej historii bardzo ważne.
To będzie opowieść o pewnej kobiecie, która pewnego dnia zorientowała się, że wygrała.
To była kolejna z tych nocy, które bardziej wymęczyły niż przyniosły ukojenie. – Boże, kiedy to się skończy. Ta ciągła nerwówka, pasmo problemów, wezwania do zapłaty, zaległości w pracy. Usiadła w pustej kuchni i zastanawiała się ile jeszcze wytrzyma. I czy jest ktoś kto mógłby jej w tych wszystkich sytuacjach pomóc. Jeszcze wtedy nie wiedziała, nie zdawała sobie sprawy, że ten ktoś co rano patrzy na nią z lustra.
Na terapii nie mogła pojąć gdy tłumaczyli jej, że to ona jest najważniejsza. Jak to ja ? – myślała. A schorowany ojciec, a córka na studiach, a syn, który co chwilę ląduje w szpitalu. A co z koleżanką, której przyszła podwyżka za czynsz, co z kolegą, którego zostawiła żona, co z sąsiadką której uciekł kot. A świat pogrążony w kryzysie, wojny niedaleko, tragedie tuż obok? Jak ma postawić siebie na pierwszym miejscu, gdy tylu ludzi oczekuje pomocy i wsparcia. Przecież tak nie wypada, przecież to niemoralne, przecież nie w porządku. A gdy przychodził kryzys u niej, nikt nie odbierał telefonu bo wszyscy byli zajęci swoimi sprawami. A ktoś kto pomógłby jej najbardziej, ciągle był bliski i przyglądał jej się odbiciem szklanych drzwi z pobliskiego sklepu.
I tak żyła, cudzym nieszczęściem okraszonym kopniakiem w tyłek gdy już nie była potrzebna. Borykała i płakała, przez sytuację w których nigdy nie powinna brać udziału. Zatracała się dla kogoś, kto ostatecznie miał ją głęboko gdzieś. Dźwigała bagaże dram całego świata a swojego tobołka z życiem nadal nie potrafiła. Pomagała wszystkim bo sobie nie umiała i tłumaczyła, że życie jest wtedy coś warte gdy robisz coś dla wszystkich tylko nie dla siebie. A cień, który był łudząco podobny do niej, siedział cicho z boku i czekał aż go zauważy i wtedy wszystko zrozumie.
Karetka zabrała ją z ulicy. Nagle zasłabła choć tak naprawdę źle czuła się już od dawna. Ale przecież nie było czasu, przecież były ważniejsze inne sprawy. I gdy ocknęła się w szpitalu, gdy już po wstępnych badaniach było wiadomo co jej dolega, zamarła. I doktor zaczął mówić. Zadawać pytania, niby błachę, niby proste a ona nie umiała na nie odpowiedzieć. Gdzie była przez te wszystkie lata i gdzie jest teraz. I czy w ogóle zdaje sobie sprawę, że jest. Potrzebna, że ktoś ją kocha, ktoś nie wyobraża sobie żeby mogło jej nie być. A cień, który ciągle gdzieś się chował usiadł obok niej na szpitalnym łóżku i mocno chwycił ją za rękę. Widzisz mnie ? – pytał.
Diagnoza jaka by nie była, wywraca świat do góry nogami. Przewartościowuje wszystko to co ważne było dotychczas. Choć ważne być nie powinno. Bo nagle okazuje się, że tego czasu nie ma już tyle ile myślała, że ma. Że powinna cenić każdą sekundę, że jeśli sama się sobą nie zaopiekuję, nikt inny tego za nią nie zrobi. Że czas przeanalizować znajomości jakimi się otaczała, czas wyciągnąć przykre wnioski i czas się z nimi zmierzyć. Zaakceptować, zrozumieć, przepłakać i żyć ile by to trwać nie miało. Wzięła do ręki telefon i zadzwoniła do kogoś, kto ją kiedyś odtrącił, bo w końcu zrozumiała, że zrobił to dla jej dobra. Nie przepraszała bo nie musiała. On się cieszył, że wróciła na dobre tory, ona była wdzięczna za piękną lekcję o tym co najważniejsze i dlaczego czasem trzeba kogoś zostawić nawet samego. Pozwolić mu upaść i czekać, aż zacznie się podnosić. Sam. Bez tych wszystkich kół ratunkowych, które ściągały ją jeszcze bardziej na dno.
Zrozumiała, że przyjaźń jest wtedy gdy ktoś z nią milczy. Że wtedy, gdy nie głaszcze po głowie, tylko twardo stawia warunki. I, że ten kto pomoże jej najbardziej nadal nieśmiało patrzy na nią w odbiciu okna, które widzi codziennie rano.
To była noc, która przyniosła długo wyczekiwany spokój. Popatrzyła na niezapłacone rachunki i pomyślała – Spokojnie. Przecież masz pracę, dwie ręce, głowę na miejscu i zaraz to wszystko będzie tylko wspomnieniem. Zabrała na spacer psa, pomogła zanieść zakupy sąsiadce która ciągle myli ją z kimś innym i powtarza, że pamięta ją jako małą dziewczynkę i że niewiele się zmieniła do tej pory. Dogadała się z doktorem, że jest o co zawalczyć i zapytała kiedy zaczynają. A on jej odpowiedział – Ty już zaczęłaś. Dlatego już wygrałaś.
Wzięła głęboki oddech i nagle dostrzegła, że nigdy nie była sama. Bo z lustra uśmiecha się do niej znajoma twarz, która nie opuściła jej nigdy. Która zawsze była blisko. Dzięki której nareszcie zrozumiała, kto jest dla niej najważniejszy w życiu.
Przychodzi taki moment, kiedy już po prostu wiesz.
Zaczynasz rozumieć, kumać o co w tym wszystkim chodzi. W całym tym pierdolniku zwanym życiem. I, że jeśli w którymś momencie nie postawisz siebie i swoich potrzeb na pierwszym miejscu, to zginiesz.
Bo niczyje problemy nie są warte tyle ile jesteś wart ty sam.
A zdrowy egoizm jeszcze nikomu bokiem nie wyszedł.
Najważniejsze w życiu to mieć siebie. No i może jeszcze kogoś, komu zaśpiewasz – Jeśli się tu położę tu w tym miejscu, to położysz się obok żeby po prostu być?
I ten ktoś bez wahania to zrobi.
Wsiadła w pociąg i po kilkunastu godzinach na drugim końcu Polski czekał na nią ktoś, kto zapytał – Chcesz poleżeć i pogapić się na gwiazdy?
I pomyślała, że cała wojna przed nią ale najważniejszą bitwę ma już za sobą.
Bo ma obok najważniejsze istnienie.
Siebie.
No i jeszcze kilka innych, dla których starać się warto. Bo oni są warci wszystkiego.
– Fajnie cię mieć tato.
– Fajnie, że jesteś córeczko.
Pamiętacie, że wszystko w życiu jest po coś. Każde zdarzenie i człowiek. Każda myśl i każdy czyn. Każdy dzień i noc. Wszystkie rozmowy i każde milczenie.
I, że nie ma w życiu ważniejszej sprawy niż my sami.
I, że pomoc siedzi blisko i każdego poranka patrzy na Was z lustra.
Wystarczy się uśmiechnąć, połknął wiatr, wziąć głęboki wdech i wypuścić z siebie to co złe i to co ciąży.
Zaśpiewać ulubioną piosenkę, zatańczyć w deszczu.
I po prostu żyć.
I nie oglądać się już za siebie.
Bo wszystko co piękne jest przed nami.
Anika